Dla mnie w filmie były dwa potężne pozytywy - właśnie Spike i ta mała acz świetna scenka z Dylanem Moranem (koleś który próbuje ukraść książkę). To jeden z tych filmów, gdzie postaci drugo(i dalszo-)planowe są zdecydowanie lepsze niż głowni bohaterowie. Grant dawał radę, jednak cholera wie jak bardzo pusty musiał być jego bohater, żeby zakochać się w nieznośnej gwiazdce, natomiast sama pani Supergwiazda Scott była nie tylko wkurzająca, ale też zwyczajnie źle napisana - stąd cały romans był niewiarygodny , i to nie dlatego że to romans "szaraczka" z gwiazdą (takie było założenie filmu, coś a la współczesny kopciuszek?), a dlatego że osobowości i zachowanie bohaterów nie trzyma się kupy :))).
Ogółem: nuda z przebłyskami.