Pierwszym co rzuca się w oczy już po chwili oglądania jest konwencjonalizm: postaci (typy), dialogów (mówionych "lalkowato", nie wnoszących nic - zgoda, tak chciał autor - do akcji), miejsca (nieistotnym elementem tego filmu jest Petersburg; mogłaby być Warszawa, Praga czy Madryt), akcji (wszystko tu umowne i sztuczne - czy to bicie po d, czy strzały z pistoletu). Chcę wierzyć, że Bałabanow, zrobił taki film, jaki chciał, żebyśmy zobaczyli. Mnie on nie przekonał, choć przyznaję autorowi "Brata" pomysłowość i umiejętność wejścia w filmową konwencję. Tyle, że dla mnie osobiście, ten film nie jest dramatem sensu stricte, lecz raczej ... dramatem dell’arte.
W tak przeze mnie odczytanym filmie nie ma miejsca na ludzi, a jedynie na potwory, zrozumiane jako rezultat po-tworzenia (patrz: ponowoczesność).