Trudno, naprawdę trudno, będzie komukolwiek zrozumieć ten film bez zrozumienia tzw. "czeskiego charakteru narodowego". Ów charakter wpisuje się w głębszą całość, coś co Kroutvor opisuje jako mentalność całej Europy Środkowej - nad-kraju, nad którym unosi się zapach kiszonej kapusty, konformizmu i zastygłego trwania. Kwintesencją "Obsluhoval jsem anglickeho Krale" jest jedno proste zdanie: "my Czesi nie walczymy". Jesteśmy Szwejkami, w prostej linii od Haška, stąd wywodzi się nasz ród. Jako slawiście z wykształcenia i mentalnie Czechowi (de facto bez czeskich korzeni, ale za to z pogranicza) jednocześnie trudno mi zrozumieć zaniżone (i krzywdzące) oceny tego filmu, jak i - poniekąd - jestem w stanie pojąć, że dla typowego Polaka (tu w zasadzie wstaw jakąkolwiek inną narodowość a wyjdzie na to samo, ba! może nawet na gorsze - Polakowi dużo bliżej do Czecha, niż pożeraczowi mięcha z KFC na Brooklynie) dzieło Menzla może się wydawać dziwne, śmieszne, a nawet momentami anachroniczne. Ján Dítě, to kwintesencja czeskiego Szwejka - tyle, że kilkadziesiąt lat później. Istotnie, ów czeski opór, zwłaszcza w postaci ober-kelnera Skřívanka i innych kelnerów z Hotelu Paříž cokolwiek wyolbrzymiono, jednak ducha epoki film oddaje znakomicie. Tak samo jak pojawiające się w tle zniewolenie czeskiej komuny, które przebija przez sudecką głuszę do której zesłano głównego bohatera. Dla odmiany, takiej komuny jak w Czechach (na szczęście) nie doświadczyliśmy po wojnie...
Reasumując, dla kogoś obeznanego z czeską/słowacką kulturą film ten będzie bez wątpienia prawdziwym arcydziełem. Jeśli za takowe uważałeś "Pociągi pod specjalnym nadzorem", "Tysiącletnią Pszczołę" czy też "Postrzyżyny" - serdecznie polecam "Obsluhoval jsem angliskeho Krale". Pozostałym, hm... polecam pewnego rodzaju ostrożność, mimo iż suma summarum film naprawdę wart jest obejrzenia.
Nie znam "czeskiej mentalności" ale film uważam za świetny. Zupełnie inne podejście do wojny niż Polacy... bez tych wszystkich nadętych i wielkich słów.
A przecież Czesi też jednak trochę walczyli... zabili kata Pragi. A samo ostentacyjne nie walczenie - też jest formą walki, tyle że z głupotą i bezsensem wojny. Czytałem, że w okresie międzywojennym Czesi bardzo nie lubili Polaków. Uważali nas za wielkich szowinistów i nadętych bufonów. Mieli dużo racji.
Koniec końców chyba wyszli na tym wszystkim lepiej niż my. My szarpaliśmy się z powstaniami, walką z hitlerem etc. I wylądowaliśmy na bardzo podobnym poziomie co Czesi... tyle, że Praga zachowała trochę więcej zabytków niż Warszawa... Wielu Czechów nie straciło życia w niepotrzebnie.
Czesi byli bardziej elastyczni...wydaje mi się, że to mądre podejście. Walka z dużo potężniejszymi żywiołami nie ma chyba sensu...
Z drugiej strony - podejście głównego bohatera i kompletne "płynięcie z prądem" też nie wydaje się zbyt dobre dla niego. Dopiero kiedy symbolicznie pozbywa się znaczków zdaje się, że zaczyna czuć się szczęśliwy.
Świetna scena w hotelu, gdzie najpierw bogacze chodzą na panienki a potem to samo z żołnierzami wehrmachtu.
Jedna patologia zostaje zastąpiona drugą patologią.