Szczerze mówiąc spodziewałem się komedii na miarę "teściów" z Michaelem Douglasem czy też "Poznaj mojego tatę" z de Niro. Tymczasem film jest smutny bo jeśli odłożyć na bok kilka niezbyt lotnych gagów i tekstów to mamy w sumie prawie dramat pokoleniowy. Z jednej strony tytułowe ojciec który wyśniłł amerykański sen: od biednego imigranta do wykształconego architekta z dużą firmą, z drugiej strony młode pokolenie nastawione na otrzymywanie kasy rodzinnej, z głową pełną lewicowych ideologii pomagania biednym oraz poczuciem wartości typu jestem najważniejsza na świecie i nikt mi nie będzie mówił co mam robić :). Wszystko oczywiście za pieniądze wypracowane przez rodziców. Smutne jest to że starszego pana który wspiął się po szczeblach drabiny społecznej na sam szczyt i zapewnił wygodne życie żonie jak i swoim córkom nikt nie poważa. Wręcz odwrotnie uważany jest za starego boomera któremu przy byle okazji należy dać po karku a nie mówić dziękuję. I mimo że film jest stricte latynoski to podejrzewam, że oba rodzaje amerykańskich snów śnione są w całej Ameryce.