Żałuję, że odświeżyłem sobie seans filmu Andersona. "Orka" (legendarne dla mnie dzieło) wywarła na mnie ogromne wrażenie w dzieciństwie, a że do teraz pamiętałem z niej zaledwie kilka scen, postanowiłem obejrzeć raz jeszcze. No i cóż... Z sentymentu powiem delikatnie - słaby jest to film. Leży właściwie wszystko: reżyseria, aktorstwo (zwłaszcza nadęta Charlotte Rampling), zdjęcia (nieudolne panoramy, nieuzasadnione transfokacje), montaż (łamanie osi, błedy przy cięciach na ruchu), scenariusz (naiwne dialogi, uproszczenia, dziury logiczne) - wszystko, oprócz muzyki, która bezapelacyjnie ratuje ten film. Enio Morricone stworzył tu bodaj jeden ze swych najlepszych soundtracków - jego motyw przewodni jest jednocześnie smutny, melancholijny i przepełniony miłością - wielka rzecz, która poruszy każdego, to ona buduje tu klimat i sprawia, że film znacząco odbija się od dna. Dodatkowo ciekawy wątek zemsty i niekoniecznie przewidywalne zakończenie.
4/10 za muzykę i sentyment.
Mam takie samo wrażenie jak Ty. W dzieciństwie ten film wydawał mi się boski. Dziś nadal jest dobry (na tle tych gównianych, amerykańskich superprodukcjach) chociaż razi właśnie głownie aktorstwo. Mimo to za muzykę i sceny orki daje 8/10.
Choć aktorstwo ogólnie słabe, to Harris który gra pierwszy plan spisał się świetnie. Więc nie powiedziałbym, że całkiem leży ten element.
Z resztą się zgadzam.
ja bym nie powiedział, że film słaby. Być może realizacja nie powala jak na obecne czasy, ale dla mnie za ten klimat i dramaturgię, no i oczywiście sentyment z dzieciństwa należy się ocena 10. Wrażenia, które pozostawił ten film jeszcze ze szczenięcych lat zostały ;)