Taki paradoxsick. Ten film zdecydowanie lepiej wypada jako raczej niekonwencjonalne odświeżenie formuły komedii postromantycznej (wow! ale zabrzmiało, jak pół życi zza krzoka) niż jako regularny film jako taki, tzn. bez szufladki. Jako movie wypada przeciętnie, daje się obejrzeć lekko, ale nie wytrząsa. Ale jako dramato-komedia o uczuciach (różnych) i mocno spóźnionym wchodzeniu w dojrzałośc - już znacznie, znacznie bardziej. Fajni bohaterowie, rozpadająca się rodzinka, trauma przeszłości, zachamowania i frustracje - taki tu mamy mniej więcej bigos (nie wiem, co jest odpowiednikiem naszej narodowej potrawy na Nowej Zelandii - sałatka na ciepło z kiszonego kiwi?). Ale ponieważ każdą rurę można odetkać, udaje się i tu, lepiej lub gorzej. Jak? A zobaczcie sami, co Wam będę zdradzał. Film nielekko przetrącony, ale jednak warto. Ot choćby dla małej odmiany.