Swietne zdjęcia, ziemiste, brudne kolory w odcieniach zieleni. Szerokie kadry w których łatwo się zagubić. Swietnie pasują do tego wietrznego wilgotnego krajobrazu twarze postaci pojawiających się na ekranie - sterane życiem, zmęczone, piękne w swej brzydocie. Nawet ich ruchy- ospałe, apatyczne. Chyba tylko Cochise jest tu postacią dynamiczną, zrazu wydającą się jakby z innego świata, ale im dalej tym coraz bardziej wsiąkającą w koloryt prowincjii. Film jest dobrze zagrany , oszczędnie bez efekciarskich elementów. Dialogi są z jednej strony pełne niedomówień a z drugiej strony bohaterowie potrafią w kilku słowach oddać to co taki W. Allen wałkowałby z pół godziny. Niespieszne , kontemplacyjne kino. Nie nudzi a wciąga. Jedyne co mi tu nie gra to postać Jezusa. Jest trochę od czapy. Jakby na siłę wciśnięty. Myślę że bez niego film byłby spójniejszy. Na szczęście nie pszeszkadza to w odbiorze filmu w jakimś znaczącym stopniu.