Wiem, że często (może nawet ZA często) określam filmy, jako amerykańskie. Ale cóż zrobić, jeśli nie da się ich określić inaczej? "The Last Castle" to typowy przykład kina amerykańskiego. Ten amerykański honor... Co oni tam mogą wiedzieć, kiedy ich historia ma dopiero jakieś 200 lat? A na lekcjach uczą się tylko recytować kolejno i na wspak prezydentów? Nie zrozumcie mnie źle, w sumie to nic nie mam do narodu amerykańskiego, ale drażni mnie trochę ich postawa. (KIedy kosmici atakują, albo asteroid leci ku ziemi, oni jedni, wspaniali, z prezydentem na czele, ratują ludzkosć).
"Wielki generał powiedział: powiedz swoim ludziom, swoim żołnierzom <<<<to jest nasza flaga>>>>. Powiedz im, że nikt nie odbierze nam naszej flagi. Powieś ją wysoko, by powiewała, tak, by każdy mógł ją zobaczyć. Teraz stworzyliście sobie zamek" (przepraszam za język, ale to mój przekład :) ) To jest jedyna łądna moim zdaniem kwestia i moze jedyna rzecz, dla której warto obejrzeć ten film.