Przyznam, że nie planowałam zahaczyć o "Young ones" obawiając się niestrawności intelektualnej której nie sposób uniknąć po kontakcie z różnymi
Dywergencjami i mało rozgarniętymi, acz bardzo bitnymi nastolatkami z filmowych adaptacji serii książkowych, które na siłę wciska się w kategorię sci-fi
(zwykle z dodatkiem urban). A tu nie, nic podobnego. Małolaty w filmie J. Paltrowa nie walczą na żadnych arenach, nie ratują świata, a jedynie starają się
przetrwać na kawałku ojcowizny. Rozwój wydarzeń obserwujemy kolejno oczami trójki głównych bohaterów. Historia każdej z tych postaci to kolejny
rozdział opowieści o planach, marzeniach, gniewie, zemście. Innymi słowy, gdyby "Młodym" odjąć aspekty fantastyczne, kryzysowe i przyszłościowo
odległe dostalibyśmy przyzwoity oldskulowy western z bardzo solidną obsadą, cudną ścieżką dźwiękową i stroną wizualną, która zasługuje na osobny
temat. Dla kogo ten film? Dla fanów staroświeckich produkcji z serii Mad Max, gier pokroju Fallouta i prozy Dicka chociażby. Dla cierpliwych maniaków,
których cieszy szukanie i znajdowanie diabła w szczegółach, bo tych tutaj nie brak. Wystarczy się choćby wsłuchać w transmitowane komunikaty i
programy radiowe, poprzyglądać różnym intrygującym wynalazkom i wczuć w realia ludzi, którzy nie wiedzą, co to jest kąpiel i pranie odzieży na mokro,
a naczynia po posiłku myją w piasku. W tym nieprzyjaznym świecie, gdzie wszystko sprowadza się do zdobycia kolejnej kropli wody drugim deficytowym
dobrem okazuje się zaufanie. Dla mnie film niespodzianka i to z rodzaju tych udanych. :)