Dokładnie :) nic do niej nie mam, ale gdziekolwiek ją widuję to widze minę skwaszonej nastolatki, która ma pretensje do świata o to że żyje :P
Sam pomysł fabuły jest beznadziejnie głupi. Obsada to przy tym szczegół nie warty uwagi. Bo oto mamy misję na Marsa, lata przygotowań, selekcję z tysięcy kandydatów, zapewne pierdyliony dolarów i nagle wpadka: ktoś zapomniał o facecie który zawieruszył się na statku. Kuźwa, to pierwszy lepszy kierowca jadąc w trasę samochodem lepiej się przygotuje, niż ta rzekoma elita.
Prom Challenger też był wart miliony dolarów, a NASA wystrzeliła go po mroźnej nocy, mimo, że ich inżynierowie od dawna wiedzieli, że uszczelki w rakietach nośnych tracą swoje właściwości w niskich temperaturach.
A czy w tym wahadłowcu (lub w jakimkolwiek statku kosmicznym) w jednym z kluczowych systemów był ukryty pasażer na gapę? Jak w ogóle znalazło się tam dość miejsca by pomieścić człowieka? Statki kosmiczne są ciasne jak dupa owada, astronauci mają limity wagowe bagażu bo każdy kilogram ma znaczenia. A tu ni z tego nie z owego murzyn pod wewnętrznym poszyciem.
Ale prom Challenger nie leciał na Marsa, by stworzyć na nim życie :) inny kaliber wydarzenia trochę :)
Toni Collette to bardzo dobra aktorka - od lat! A tu sobie zagrala w kameralnym dramacie hard science fiction, bez fanfar i fajerwerkow jak w "Apollo 13" czy "Uwiezieni w kosmosie" z 1969 (vide: problem i zagrozenie dla zalogi). Film moze nie wybitny, stonowany, momentami klaustrofobiczny, a finalowe wysilki - przy niskim budzecie - bez kompleksow ilustruja dramatyzm. Jesli ktos nie trawi juz komiksowego SF "z laserami i bajerami", a lubi ten gatunek filmu czy literatury, nie bedzie mocno zawiedziony. Na pewno to nie poziom kultowego "Moon", bardziej jak "Raport Europy" czy ascetyczny "Astronauta". Niektorzy to lubia...