Niby wszystko jest, śnieg, tajemnica, morderca, ćwiartowane ofiary, straszne bałwany na śniegu, super policyjne mobilne stacje do zbierania odcisków i rejestrowania przesłuchań "u klienta", detektyw alkoholik z traumą po mamusi i tatusiu, i nic... Flaki z olejem, nawet raptowna i przejmująca muzyka w scenach z bałwankiem na śniegu nie pomaga. Aktorzy się męczą, sami nie wiedzą jak grać, czego mają się w tym filmie bać, w każdej scenie miny takie same, czyli nijakie, czy to patrzą na dziecko, wspomnianego bałwanka czy poćwiartowane zwłoki jakiejś kolejnej nieszczęsnej kobiety. Takie rzeczy to mogły się udawać tylko Bogartowi w Casablance. Ani obsada, ani opieka artystyczna Martina nie pomogła, ani scenariusz na podstawie powieści też nie "pyknął".