Podczas seansu od razu przypomniał mi się wiersz Wisławy Szymborskiej, myślę, że idelanie film i wiersz się zazębiają:
Sto pociech
Zachciało mu się szczęścia,
zachciało mu się prawdy,
zachciało mu się wieczności,
patrzcie go!
Ledwie rozróżnił sen od jawy,
ledwie domyślił się, że on to on,
ledwie wystrugał ręką z płetwy rodem
krzesiwo i rakietę,
łatwy do utopienia w łyżce oceanu,
za mało nawet śmieszny, żeby pustkę śmieszyć,
oczami tylko widzi,
uszami tylko słyszy,
rekordem jego mowy jest tryb warunkowy,
rozumem goni rozum
słowem: prawie nikt,
ale wolność mu w głowie, wszechwiedza i byt
poza niemądrym mięsem,
patrzcie go!
Bo przecież chyba jest,
naprawdę się wydarzył
pod jedną z gwiazd prowincjonalnych
Na swój sposób żywotny i wcale ruchliwy.
Jak na marnego wyrodka kryształu –
dość poważnie zdziwiony.
Jak na trudne dzieciństwo w konieczności stada –
nieźle już poszczególny.
Patrzcie go!
Tylko tak dalej, dalej choć przez chwilę,
bodaj przez mgnienie galaktyki małej!
Niechby się wreszcie z grubsza okazało,
czym będzie, skoro jest.
A jest – zawzięty.
Zawzięty, trzeba przyznać, bardzo.
Z tym kółkiem w nosie, w tej todze, w tym swetrze
Sto pociech, bądź co bądź.
Niebożę.
Istny człowiek.
Ja z kolei przez cały seans zastanawiałem się czy nie zaparkowałem zbyt blisko przejścia dla pieszych, ale potem pomyślałem, skoro oni podjęli ryzyko startu w tej zdezelowanej rakiecie to ja powinienem podjąć podobne i warto było, mandatu nie otrzymałem, czy jestem bohaterem? może, ale nie chwalę się tym, po prostu jestem człowiekiem.