Bartosz M. Kowalski pogrywa sobie z widzem. W ostatecznym wniosku z jego filmu wynika iż okrucieństwo bohaterów nie ma żadnego sensu. Zło jest tu złem samym w sobie, rodzi się z nudów. Dostajemy mnóstwo mylnych tropów takich jak relacje z rodzicami, otoczenie bohaterów. Jednak żadne z nich nie ma znaczenia gdyż w każdym punkcie znajdziemy ślady empatii. W bohaterach nie ma jej ani grama. To kino antypsychologiczne, podpuszczające do szukania wytłumaczeń, które prowadzą w ślepy zaułek. Zło po prostu pojawiło się pewnego dnia w życiu chłopców, a oni je przygarnęli. Nie ma ono kształtu korzyści materialnej czy diabła. Jest jedynie potrzebą.
Reżyser jest świadomy tego o czym opowiada, dobrze zna realia, jego wizja jest kompletna. Ale to wszystko za mało żeby powstał dobry film. Zawiera on proste wnioski, opowiada w prosty sposób i ostatecznie stawia na szok uzyskany bardzo prostymi środkami. Wydaje się bardziej wariacją na temat dzieł poruszających podobne tematy ("Słoń", "Funny Games") niż czymś rewolucyjnym jak się słyszy.