Luźna adaptacja książki Jonathana Swifta, gdzie w tytułowego bohatera wciela się Jack Black.
Najnowsza kinowa opowieść o Guliwerze dostała od twórców współczesnego kopa. Główny bohater zapoznaje miniaturowych ludzików z hitami światowej kinematografii, gra z nimi w piłkarzyki oraz walczy z R2, który przemienia się niczym robot z filmów Michaela Bay’a. Są świetne efekty specjalne, są dobre momenty jak chociażby odgrywanie scen z „Titanica” i „Gwiezdnych wojen”, jest też przesłanie dotyczące miłości i tego typu pierdoł. „Podróże Guliwera” jest komedią stricte familijną przeznaczoną dla dorosłych lubiących oglądać kino ze swoimi pociechami. Mnie ten obraz momentami przynudzał, a ostatnia scena gdy Jack Black zaczyna śpiewać jaka to wojna jest zła jeszcze bardziej zepsuł mi odbiór tego filmu. I dlaczego w tym wszystkim udział wzięła Emily Blunt?
Zapraszam do siebie na bloga ;)
Jak dla mnie świetny filmik zaluguje na ocene dobry (7/10), zabawna luźna interpretacja sławnej opowieści, nie rozumiem w ogóle tak niskiej oceny, a wcale nie jestem wulgarnie mówiąc szczylem. Taka ocena zapewne wynika z tego że dzisiejsza widownia oczekuje od filmu wybuchów, efektów specjalnych itd. no cóż dziwne czasy.
Ja akurat nie jestem osobą, która w kinie szuka efektów specjalnych i wybuchów bo mnie to nuży. A "Podróże Guliwera" jakoś nie przypadły mi do gustu, bywa ;)