przychylność dyżurnych krytyków filmowych. Po ekranie biegają żołnierze z opaskami AK, a połowa filmu rozgrywa się na zgniłym Zachodzie. Sam film nie jest jakimś szczególnym arcydziełem, ale z kilku powodów zasługuje na uwagę. Kilka znakomitych kreacji (Machulski, Raksa, Niemczyk, Kobuszewski - epizodycznie jako włoski tłumacz, Karewicz, itd.). Dość odważny jak na tamte czasy. Oczywiście pod wieloma względami trąci myszką, ale przynajmniej nie przygniata tak, jak monumentalne kino Wajdy.
Mało znany, bo drętwy trójkąt miłosny. Był wielokrotnie wyświetlany w telewizji polskiej, zwłaszcza kreacja Niemczyka mi zapadła w pamięci. Choc całośc jest właściwie zlepkiem epizodów aktorskich.
Uzupełniając samego siebie: ten film jest tak drętwy, że na dobre zapadł mi w pamięci. Jest zdecydowanie gorszy, niż niejedna produkcja szkolnego kółka teatralnego. Mayda Limonte Rodriguez to też kreacja, która na zawsze zapadła mi w pamięc. Ktoś na filmwebie ocenił ją na 1/10, ja bym tego nie zrobił, bo przynajmniej mówiła po polsku.
Film był nie tylko wielokrotnie wyświetlany ale i wielokrotnie dyskutowany w Polsce. Scenariusz porusza wiele istotnych spraw, a jeśli nawet nieistotnych to przynajmniej wywołujących ciekawe dyskusje. Ale nieporadnośc i pośpiech produkcji są porażające. Widac, że wiele scen nakręcono w jednym ujęciu, bez powtórek. Są wręcz komiczne sytuacje, gdy aktorzy nie mówiący po polsku reagują na jakieś komentarze czy uwagi zza kamery; te zakłopotane spojrzenia: "Ale o co chodzi? Mam już wchodzic czy jeszcze czekac?"
> Kurde, nawet nie wiedziałem, że kiedyś zamieściłem tu wpis.
He, he! Napisz, proszę, co pamiętasz z tego filmu. A zwłaszcza dlaczego napisałeś, że są w nim znakomite kreacje aktorskie.
Fakt, aktorzy dają radę, ale cały film nie jest dobry. A za wtopę z Afryką Południową zamiast Ameryki podczas rozmowy osoba odpowiedzialna powinna zostać skazana na oglądanie tego fragmentu zapętlonego co najmniej przez jedną dobę.