Tylko scenarzysta po kwadransie zrezygnował z logiki. Po co nam ona w nowoczesnym i postmodernistycznym dziele. Treść wydumana, nieskładna, aktorstwo względne, za to muzyka i zdjęcia niezłe. Jakieś węże, czarowanie przez syna Boga, bezwolne nie wiedzieć czemu kobity, Meksykanie gdzieś tam w tle, czasem ktoś palnie głupim tekstem, albo z broni. Wszystko jednak przyćmiewają grymasy gęby Harrelsona i błyski jego łysiny. To zapamiętałem najbardziej.