Film nakręcony w znanej w PRL-u technologii "pani kierowniczko, jest noc więc musi być ciemno". Czyli jeśli scena dzieje się wieczorem albo w nocy to reżyser skupia się na wyostrzeniu wyobraźni widza, który widzi ciemność. Tylko ciemność. Trochę jak Stuhr w "Seksmisji" - "ciemność widzę, widzę ciemność". W filmie nie ginie żaden Żyd z polskich rąk. Przynajmniej oficjalnie nie jest to widzowi wiadome. Natomiast jak to u Hollandowej, Polacy zabijać muszą. Tym razem robią holokaust zwierzynie leśnej i domowej. Krew się leje, trup się ściele. Wariatki szaleją na ekranie. Bo wiadomo, że Polak na prowincji to albo morderca albo upośledzona baba. Lub informatyk. Rolę upośledzonego informatyka znakomicie odegrał Gierszał. Rolę głównej wariatki odegrała pani Mandat, która powinna dostać co najmniej wyrok dożywotniego zakazu pokazywania się na ekranie. Generalnie to dawno nie widziałem filmu tak słabego. Filmu tak głupiego. Ten film jest - trudno w to uwierzyć - gorszy od "Kac Wawa". Oczyma wyobraźni widzę amerykańskich widzów, którzy oglądają "Pokot" zgłoszony do Oscara. W kinie przecierają oczy ze zdumienia z naturalnym w tej sytuacji okrzykiem "łat dy fak" ;-) Oni już nawet nie będą się nabijać z polskiego kina - oni będą nam współczuć.