Dobry jak na lata 70-te??? Chyba nie wiesz o czym piszesz. Lata 70-te to najlepszy okres dla tego typu filmów (fachowo zwanych antywesternami) i lepszych już dla tego gatunku nie było.
Redox może jednak wiedział co pisze. Złoty okres antywesternu to druga połowa lat 60.-tych - to wtedy powstały najważniejsze filmy Sergio Leone (dolarowa trylogia, "Pewnego Razu Na Dzikim Zachodzie"), "Dziak Banda" Peckinpaha, "Butch Cassidy i Sundance Kid" Hilla (choć tu dyskutowałbym, czy to aby na pewno antywestern, raczej coś pomiędzy), "Był Ty Willie Boy" Polonsky'ego, "Mały Wielki Człowiek" Penna (1970, czyli jeszcze lata 60.-te). Z początku lat 70-tych. trzeba wspomnieć o "McCabe i Pani Miller" Altmana, "Jeremiah Johnson" Pollacka czy wreszcie "Pat Garret i Billy Kid" - pochodzący z 1973r. obraz wspomnianego już krwawego Sama przez wielu uznawany jest za ostatnie arcydzieło złotej ery westernu. To właśnie lata 70.-te przyniosły kryzys gatunku spychając go na peryferia kina, gdzie pozostał do dziś.
Oczywiście nie oznacza to, że parę udanych westernów po "Pat Garret..." w latach 70.-tych jednak powstało - swoje robił Eastwood (zwłaszcza "Wyjęty Spod Prawa Josey Walles" się tu kłania, wspomniałbym o "Mścicielu"), "Buffalo Bill i Indianie" Altmana, przede wszystkim zaś "Przełomy Missouri" Penna. Ale szału nie ma:(
Co zaś potem? W latach 80.-tych western jeśli jeszcze nie umarł, to już mocno dogorywał - wymienić by można "Niesamowitego Jeźdźca" Eastwooda, "Silverado" Kasdana (choć oczywiście daleko im do doskonałości), sukces komercyjny odniosły "Młode Strzelby" i przede wszystkim "Tańczący z Wilkami" Costnera - choć z perspektywy czasu zachwyt nad nim należy uznać za mocno przesadzony. Chyba najciekawsza próba zmierzenia się z westernową estetyką w tym okresie miała miejsce jednak w telewizji - był nią serial "Na Południe Od Brazos".
Na początku lat 90.-tych piękny pogrzeb wystawiła temu gatunkowi jego legenda - to rok 1992 i genialne "Bez Przebaczenia" Eastwooda są dla mnie symbolicznym końcem westernu - to co działo się później to tylko rozdrapywanie trupa. Co wcale nie oznacza, że nie warto było tego trupa rozdrapywać - jeszcze w ostatniej dekadzie minionego wieku warto wspomnieć o tak różnorodnych próbach jak: dwa filmy poświęcone postaci Wyatta Earpa - widowiskowy "Tombstone" Cosmatosa i ambitniejszy "Wyatt Earp" Kasdana, bezwstydnie rozrywkowy "Maverick" Donnera, dziwaczni "Szybcy i Martwi" Raimiego - wszystkie powstały oczywiście na fali popularności oskarowych hitów Costnera i Eastwooda, ale każdy z jakiś powodów warto zobaczyć. Wspomieć wypada również o powstałych na uboczu: eksperymentalnym "Truposzu" Jarmuscha i chyba najbardziej udanym filmem o wojnie secesyjnej - "Przejażdżce z Diabłem" Anga Lee (paradoksalnie, film jest zaliczany do mniej udanych w karierze tego reżysera, co tylko świadczy o klasie Lee).
W mijającej właśnie dekadzie dostaliśmy efektowny, choć raczej niepotrzebny remake "15:10 Do Yumy" - "3:10 Do Yumy" Mangolda, udane powroty do westernu w bardziej klasycznym wydaniu (takim w stylu Hawksa czy Forda) - "Bezprawie" Costnera i "Appaloosa" Harrisa, klimatyczną "Propozycję" Hillcoata, serial "Deadwood" i imho najlepsze w tym gronie (a ściślej od czasu "Bez Przebaczenia") "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa Przez Tchórzliwego Roberta Forda" Dominika.
Warto wspomnieć też o nadchodzącej premierze "Prawdziwego Męstwa" braci Coen - oby potwierdził on, że choć gatunek martwy już od wielu dekad, to jego trup wcale nie śmierdzi!
Pozdrawiam wszystkich fanów westernu:)
Ok, mogę się zgodzić z tym, że faktycznie: nie same lata 70-te a przełom lat 60-tych i 70-tych to najlepszy czas dla westernu. Z tym że z naciskiem jednak na dekadę lat 70-tych - przeciez jeszcze w roku 1977 powstawały sztandarowe westerny, podczas gdy w latach 60-tych na plus, praktycznie liczy sie tylko końcówka tej dekady (nie wliczam tu spaghetti westernów bo dla mnie to juz zupełnie inna bajka) - to zresztą mój ulubiony okres jeśli chodzi o filmy z gatunków wszelakich. :)
Wiem ze w tym co pisze duzo jest subiektywizmu bo mój gust skłania się bardziej ku antywesternom (nie znoszę przesłodzonych klasycznych westernów z lat 50- i początku 60-tych) ale pisanie że w latach 70-tych szału nie ma to z kolei z Twojej strony lekkie naduzycie, nie sądzisz? :)
A tak na marginesie, skoro już dawno jesteśmy po premierze "Prawdziwego Męstwa" to ciekawi mnie czy spełnił on Twoje oczekiwania.
Pozdrawiam również.
Wow, kiedy ja to napisałem... Aż musiałem przeczytać co ja tam nabazgrałem aby odnieść się do Twojej wypowiedzi:)
W międzyczasie, kiedy mój bagaż doświadczeń niewątpliwie się zwiększył (ha, ha...), mogę powiedzieć że... szału nie ma:(
Zgodzę się z Tobą w kwestii, że druga połowa lat 60-tych jest znacznie bardziej udana niż pierwsza -właśnie dlatego, że obok tradycyjnych westernów, które wciąż powstawały (z Waynem, Stewartem), narodził się antywestern i po sukcesach Leone jak grzyby po deszczu zaczęły wyskakiwać naprawdę niekiedy zaskakująco udane spaghetti, ale o nich mamy nie mówić:)
Ale nie mogę zrozumieć, dlaczego piszesz, że w przełomie lat 60-tych i 70-tych bardziej udana była ta druga dekada:/
Druga połowa lat 60-tych to wysyp znakomitych dla tego gatunku dzieł o których już wspomniałem w poprzednim poście, ale takż już nadmieniony bagaż doświadczeń sprawił, że muszę tu wspomnieć jeszcze koniecznie "Zawodowców", "Hombre", i "Pomaluj Swój Wóz" - jeśli nie widziałeś, zobacz koniecznie, bo warto. No i cała masa nie wybitnych, ale zupełnie udanych produkcji - "Nevada Smith", "Alvarez Kelly", "El Dorado", "Prawdziwe Męstwo", "Szeryf z Firecreek" itd.
Do roku 1973 jest wciąż całkime nieźle - w 1971 warto zobaczyć wspomniany już "McCabe i Pani Miller" i "Zawadiaków" (oba czasem lecą na TCM), bo juz takie "Garść Dynamitu" to nie jest western w mojej opinii, w 1972 "Jeremiah Johnson i niedawno przez mnie odkryty rewelacyjny obraz Johna Hustona - "Sędzia z Teksasu" z wyborną rolą Paula Newmana. No i 1973 - "Pat Garret i Billy Kid" i "Mściciel". Z 1972 warto ponoć obejrzeć "Ucieczkę Ulzany", ale nie miałem okazji... Jak widać, to jednak niezbyt długa lista, chyba że coś kojarzysz i polecasz to ja bardzo chętnie:)
Po 1973 tylko ni z gruchy ni z pietruchy w 1976 sypnęło pokaźną liczbą naprawdę udanych produkcji -"Przełomy Missouri", "Wyjęty Spod Prawa Josey Wales", "Buffalo Bill i Indianie", "Rewolwerowiec" z pożegnalną rolą Wayne'a. Poza tym powstało pare filmów, które taki maniak jak ja to może zna - choćby "Narzeczona Zandy'ego" (1974) czy "Z Zaciśniętymi Zębami" (1975) - notabene, oba z Hackmanem - ale przeciętny zjadacz taśmy filmowej to już niekoniecznie...
Zaś co do "Prawdziwego Męstwa" braci Coen to jestem jak najbardziej na tak:) fajnie, że zrobili to po swojemu, wyszedł im ni to western klasyczny, ni to antywestern - po prosu film coenowski, chyba o przemijaniu, tak przynajmniej ja go odebrałem - no i koncerowo zagrali wszyscy, a to dziewczę to zupełnie mnie już powaliło. Teraz czekam na wariata Tarantino:)
No i jak już zacząłeś, nie bądź taki skromny - ciekaw jestem, co ty sądzisz o dziełku braciszków i nadchodzącym Quentinie?
Ach, i przepraszam za jedno - wziąłem Cię za osobnika tej mniej urodziwej płci, dopiero po wejściu na Twój profil odkryłem, że mam do czynienia z kobietą, co strasznie mnie ucieszyło, bo myślałem już, że nie ma takiej dziewczyny, która byłaby w stanie wysiedzieć na filmie z tago gatunku:)
No problem :), zdaje sobie sprawę że nick jest mylący. A co do "myślałem już, nie ma takiej dziewczyny, która byłaby w stanie wysiedzieć na filmie z tago gatunku:)" - to nie bądźmy niewolnikami stereotypów ;) (chociaż rzeczywiście, ja nie jestem takim ekspertem w temacie jak Ty :) ).
"Ale nie mogę zrozumieć, dlaczego piszesz, że w przełomie lat 60-tych i 70-tych bardziej udana była ta druga dekada:/ "
Ano dlatego, że końcówka lat 60-tych to dopiero narodziny antywesternów - przyznaje, że wspaniała, ale mimo wszystko to tylko zalążek tego co rozkwitło w pierwszej połowie lat 70-tych (przynajmniej ja to tak odbieram). To właśnie wtedy pojawił się mały wysyp takich mięsistych, surowych antywesternów o zmęczonych życiem ludziach. Demitologizacja totalna ( w antywesternach z końcówki lat 60-tych jednak, mimo wszystko dawało się jeszcze trochę wyczuć tej nieznośnej słodyczy z "klasyków wayneowskich"). No i ten specyficzny, gęsty klimat lat 70-tych, który uwielbiam... :) Uprzedzałam, że w tym co pisze będzie dużo subiektywizmu. ;)
Co do "True grit" - podobało mi się i to bardzo. Głównie tak jak piszesz aktorstwo i to że Coenowie wpuścili do filmu trochę takiego swoistego, melancholijnego klimatu. Film zyskał fajny wymiar - dobrze że go przewietrzyli i że w ogóle powstał ten remake. Na nadchodzącego Quentina czekam (mam przeczucie, że bedzie tak samo świetny jak "Bękarty.."), a póki co przymierzam się do obejrzenia "Blackthorn".
Byłoby dobrze, jakbyś poparła ten wywód konkretnymi przykładami, bo tak, powiem szczerze, ciężko mi się do niego ustosunkować:/
A najlepszy antywestern powstał oczywiście w latach... 90-tych ("Bez Przebaczenia"), ale już zaraz za nim plasuje się "Dzika Banda" z 1969 roku.
I widziałem jeszcze tylko dwa westerny, które oceniam równie wysoko - "Dobry, Zły i Brzydki" (rok 1966) i "Pewnego Razu Na Dzikim Zachodzie" (rok 1968). Te cztery tytuły to himalaje tego gatunku. Tyle ode mnie w temacie.
I jeszcze jedno - niewolnikiem stereotypów zostałem nie z wyboru, że tak powiem życie mnie do tego skłoniło;) Dlatego nie darowałbym sobie, gdybym nie zaprosił Cię do grona znajomych. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko:)