Mało który amerykański reżyser zdecydowałby się na opowiedzenie wojennej historii z punktu widzenia bohatera spoza USA - ostatnio dokonał tego Eastwood w "Listach z Iwo Jimy". Stone zrobił film o wietnamskiej dziewczynie, która miała życie - mówiąc wprost - aż nazbyt nieudane. Mimo to, dzięki inteligencji reżysera, udało się uniknąć taniego sentymentalizmu i wszechobecnej w hollywoodzkim kinie kiczu. Znalazło się miejsce na promyk nadziei, co nieco osłodziło tą ciężką przecież opowieść - znakomicie obsadzoną i zrealizowaną.
Mocny, prawdziwy, bez cienia kłamstwa - taki jaki sam jest jego twórca.