Oglądając obfitą, bo ponad 100 minutową próbkę kału pana Zatorskiego nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w potwornie beznadziejny sposób tracę swój cenny czas, który wolałbym już poświęcić na oglądanie Klanu, bo tam przynajmniej można się pośmiać. Śledząc wesołe poczynania Fretki i Wydry czy kogokolwiek jeszcze z wesołej paczki uwodzicielek zastanawiałem się, jaki jest najłatwiejszy sposób na dokonanie bezbolesnego samobójstwa przy pomocy dostępnych przedmiotów czyli etui na telefon i sznurówki. Absolutny brak humoru w tym filmie męczył mnie niemiłosiernie i choć na kolanach błagałem o litość, to pan Roznerski uśmiechał się uroczo, przypominając mi najsuchsze i najbardziej pogryzione przez korniki drewno aktorskie jakie miałem nieprzyjemność zobaczyć w całym swoim życiu. Jeszcze te "subtelnie" ukryte reklamy samochodu i parówek, jakby główne bohaterki nie mogły deczko częściej wspominać, że po parówki Berlinki, najlepsze w Polsce, jeżdżą tylko samojeżdżącym inteligentnym wystrzelonym w kosmos samochodem marki Opel czy inny Peugeot. Moich skołatanych nerwów nie ukoiła nawet chyba jedyna zasługująca na uwagę scena z Karolakiem po wymownym napisie KONIEC , który był chyba swoją drogą najpiękniejszym widokiem w moim życiu. To jest właśnie magia kina. Reżyserowi udało się doprowadzić widza do skrajnych emocji. Szkoda tylko, że tych negatywnych...