Wybierając się dzisiaj na ten film myślałam, że zobaczę dobrą komedię romantyczną w stylu fenomenalnego filmu sprzed kilku tygodni: 'Narzeczony mimo woli' z Sandrą Bullock. No i powiem Wam, że się zawiodłam. Film jest nijaki, trochę nudnawy, bez humoru, akcja do przewidzenia... Przyciągnęły mnie tylko nazwiska (Uma Thurman , Colin Firth ). Niestety tu też się zawiodłam. Aktorzy (z wyjątkiem Jeffreya Morgana) również nijacy. Spodziewałam się czegoś więcej. Podobno Firth jest angielskim aktorem, ale kiedy wymawiał swoje kwestie, to słyszałam tylko jakiś niezrozumiały potok słów (Anglika zobowiązuje wyraźna wymowa) i już lepiej rozumiałam Umę Thurman. Być może to celowy zabieg, no ale błagam, bez przesady. Negatywną kropkę nad i, która mnie zbulwersowała do kwadratu był nieprofesjonalny montaż. Ludzie, jak w kinowym filmie można pozwolić na to, żeby w dwóch odrębnych scenach było widać mikrofon nad głowami aktorów?!!! To można przeboleć w takich szmirach jak 'M jak miłosć' (zdarzyło się im wielokrotnie), czy inna telenowela, ale w kinie?!!! Kino ma wciągnąć widza, działać jak rzeczywistość, a ten film dzięki dyndającemu 'majkowi' zburzył zupełnie tą konwencję! Przyjrzyjcie się jak będziecie oglądać: 1 scena to gdy mówią o Podolskim, a druga kiedy do Emmy przychodzi ojciec, żeby porozmawiać tuż przed ślubem. Tu ekipa się zupełnie nie spisała. Należy się wielgaśna nagana i koniec.
Podsumowując: zawiodłam się. Ocena między innymi 'dzięki' tym błędom to 4/10 a nawet nie zawacham się napomknąć, że 3/10. Oczekiwałam czegoś lepszego. Kropka.
I dlaczego film z 2008 roku został pokazany u nas dopiero teraz?