Hm. Fabuła wygląda mniej więcej tak: ogromnemu, jeżeli dobrze pamiętam 25-metrowemu (!!!) pytonowi, udaje się uciec z amerykańskiej bazy wojskowej gdzieś na Uralu. W pościg za nim ruszają amerykańscy marines, a pomaga im przypadkowo w to wplątane małżeństwo. Prawda, że brzmi zachęcająco?
No cóż. Nie da się wiele dobrego powiedzieć o tym filmie. Widać, że twórcy niespecjalnie się starali, a pieniądze otrzymane na produkcję filmu chyba zdefraudowali. Ekipa aktorska też się nie przyłożyła. Nie widać ani krzty zaangażowania. Akcja jest bardzo monotonna, a jej miejsce niemal przez cały film w ogóle się nie zmienia. „Atrakcją” filmu jest tytułowy potwór. Za każdym razem, jak pojawiał się na ekranie wywoływał pusty śmiech. Trudno przebrnąć przez ten film nawet ludziom najbardziej wyrozumiałym, z największym poczuciem humoru i dystansem do kina. Może, gdybym był w lepszym humorze?
Z natury jednak jestem łagodny i postanowiłem, ba!, uparłem się, że znajdę mimo wszystko jakiś plus „Pytona 2”, jakiś punkt zaczepienia, dzięki któremu dam mu jednak ocenę 2/10. I znalazłem. Jeden punkcik powyżej dna dla twórców za poczucie humoru, odwagę i za to, że udowodnili, iż nawet najbardziej absurdalny, niedorzeczny i najgłupszy pomysł da się zamienić w film i nawet wypuścić do dystrybucji...