Niechlujna praca kamery, kręcenie „z ręki”, a to przecież szacowny pan Demme, autor „Dzikiej namiętności”, „Poślubionej mafii”, „Milczenia owiec”, „Filadelfii”. Ten ostatni film był chyba ostatnim z jego dobrych filmów (1993). Wracając do pracy kamery, niby tylko przygląda się, niczym niemy świadek, rejestrowanym wydarzeniom. Wszystko to ma sprawiać wrażenie improwizowanych scen. Już czołówka jest podejrzana. Widać, ze mamy do czynienia z filmem zrobionym nogami. No i wyszło szydło z worka, czyli fałsz obecny w amerykańskich rodzinach. Na zewnątrz, na pokaz wszystko jest cacy, wszyscy się kochają, tworzą idealną rodzinę, ale gdy się temu dokładniej przyjrzeć, uchylić rąbka familijnych sekretów, zajrzeć pod gładką powierzchnię, ukazuje się prawda w jej całej okazałości. Na zewnątrz zęby wyszczerzone w uśmiechu, a w środku szambo. Mówią, ze Polacy długo się bawią na weselach. Najpierw weselne przyjęcie, potem poprawiny. Amerykanie też sobie nie żałują. Najpierw próba, później impreza zasadnicza, nie mówiąc o tym, że cała ta weselna hałastra siedzi ci tygodniami (no, może przesada) na głowie. Myślę, że ten film godzi wszystkie rasy żyjące w Stanach. Osobiście nie wierzę w symbiozę tak dwóch odległych kulturowo rodzin Rachel i jej męża, jaka została pokazana w tym filmie. To czysta propaganda. A propos aktorek, Zebra Winger bardzo się postarzała, natomiast tak brzydkiej i antypatycznej Anne Hathaway dawno nie widzieliśmy.