Fabuła filmu jest bardzo prosta i przewidywalna, a relacje między głównymi bohaterami niezwykle uproszczone i naiwne (na zasadzie: „widzimy się po raz pierwszy w życiu, ale już Cię kocham na zabój”), jednak film oglądało mi się z przyjemnością, bo stare kino ma w sobie taką niepowtarzalną magię dzięki swej chwytającej za serce niewinności i wyjątkowemu klimatowi.
„Rozwód lady X” to urocza komedia romantyczna, która sprawdza się idealnie jako lekki, niewymagający wysiłku intelektualnego umilacz wieczoru po ciężkim dniu pracy. Humor przedstawiony w filmie opierał się głównie na wizualnych gagach i dialogach, więc w moim przypadku zdał egzamin - było kilka śmiesznych momentów, które wywołały u mnie śmiech.
Co do odtwórców głównych ról, ja ogólnie bardzo lubię Larry'ego i tutaj również podobał mi się w roli pozornie oziębłego w stosunku kobiet prawnika. Z Merle było to moje pierwsze spotkanie i, nie powiem, zrobiła na mnie całkiem niezłe wrażenie. Może nie było to w jej wykonaniu aktorstwo z najwyższej półki, ale stworzyli z Larry'm na tyle sympatyczny duet, że w trakcie seansu uśmiech nie schodził mi z ust. Koniecznie muszę obejrzeć ich ponownie razem w „Wichrowych wzgórzach” - ciekawe, jak sprawdzą się jako para w dziele o poważniejszym klimacie.
Podsumowując, polecam „Rozwód lady X” wszystkim, którzy kochają stare kino i szukają uroczej komedii pomyłek na poprawę humoru. Oczywiście nie ma co się nastawiać na jakieś ambitne dzieło, ale jako niewymagająca rozrywka jest to strzał w dziesiątkę.