Film przyzwoity ale zupełnie nie rozumiem po co w tym filmie była postać grana przez Bena Fostera. Trochę to chyba miało być jak w Gladiatorze i relacji Phoenixa oraz Crowe’a - syn był zazdrosny, że ojciec faworyzował kogoś innego, kogoś obcego, spoza rodziny. Takie moje skojarzenie, ale nawet jeśli taki był zamysł, to bardzo płasko to zostało napisane. Niby koleś (Foster) przejął zespół i zależało mu na sukcesach, ale torpedował każdy pomysł Sandlera. W żaden sposób nie został uzasadniony ten brak chęci sukcesu. Najsłabszy wątek i postać tego filmu.