Przecież potrafimy robić filmy akcji osadzone w naszych rodzimych realiach (nie raz udowodnił to choćby Smarzowski), po co więc aż tak silić się na tę "amerykańskość"? Komisarz Warski nie parkuje nigdy auta, tylko hamuje gwałtownie na miejscu zbrodni i wyskakuje, aby obejrzeć denata, rzucić kilka ogólnikowych pytań i jechać dalej. Czy tak wygląda praca policjanta? Owszem - w filmach made in USA. Wolny czas komisarz spędza na kanapie, siedząc w półmroku przy niepokojącej muzyce, którą serwują nam w tych momentach twórcy. Bo nie może to być normalny facet, musi być outsiderem, musi pracować (ciężko to nazwać pracą, gdzie raporty, notatki służbowe?) na własną rękę, musi pyskować przełożonemu. To wszystko kalki, przeniesione z zachodu na nasz grunt, gdzie niestety wypadają kompletnie niewiarygodnie. Szkoda, bo moim zdaniem film miał potencjał, którego nie wykorzystano nawet w połowie. Zakończenie też rozczarowuje, bo okazuje się być aż nazbyt trywialne, przez co zdajemy sobie sprawę że wszelkie zawiłości fabularne w filmie były wydumane i przekombinowane, bo prowadzące do aż zbyt prostego finału. Podsumowując: film jest mocno średni, do obejrzenia i zapomnienia, fajerwerków nie ma co się spodziewać.