Nie znam innych takich filmów. Może niektóre Bunuela, może bardziej ortodoksyjne Lyncha osiągają ten stopień subiektywności, przy jednoczesnej komunikatywności z odbiorcą. Has stworzył idealny film oniryczny i udowodnił, że Bruno Schulz był surrealistą (co wcale nie jest takie oczywiste).
Świetne są leniwe, ciągnące się ujęcia, obejmujące pięknie wykreowaną, pełną przedziwnych instalacji przestrzeń. Wszystko tonie w mglistym świetle i tworzy niesamowity klimat rozpadu, jakiegoś zapadania się w pachnące i wilgotne próchno. To bardzo zmysłowe... Równie wyśmienita jest gra Tadeusza Kondrata – demiurga tego kruszejącego, tandetnego światka. Chyba jedyna większa rola filmowa tego wybitnego aktora...
Szkoda, że na tak wysokim poziomie nie udało się utrzymać wszystkiego. Nie potrafię wskazać konkretnych powodów, ale z czasem film zaczyna męczyć jak nieprzyjemny sen. Sporo wysiłku kosztują próby poskładania w jakąkolwiek logiczną całość tej alogicznej układanki. Być może w intencji autora leżało to, by takiej tradycyjnie rozumianej fabuły nie udało się wytyczyć, by świat, który stworzył wszędzie się pruł i rozłaził...
W każdym razie „Sanatorium...” to prawdziwe dzieło sztuki – niedoskonałe, a jednak fascynujące. Jak dla mnie niżej od „Pożegnań” i „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, ale i tak na najwyższym poziomie.