Miłość nieszczęśliwa, miłość wzgardzona, miłość platoniczna, miłość zdradzona, miłość nieodwzajemniona. Każda z nich staje się drogą ku wiecznej przyjaźni. Niczym pióra otulają coraz gęstszą powłoką, dając ciepło nawet w mrocznych chwilach, gdy serce pragnie zamienić się w lód. Gdzie miłość niesie ból, tam przyjaźń daje bezpieczeństwo.
Ozpetek znów opowiada o tym samym: o dużej grupie przyjaciół stanowiących wręcz jedną rodzinę i o śmierci i zdradzie, nieodłącznych gościach w domu każdego z nas. Kiedy jednak w poprzednich filmach zawsze koncentrował się na jednostce, gdzie przyjacielska grupa jest aksjomatem, tym razem postanowił właśnie ją ustawić w punkcie centralnym. Te same motywy i fiksacje, lecz perspektywa inna.
Wyszedł z tego film ciekawy, z zachwycającą ostatnią sceną filmu. Jednak "Saturno contro" przy wszystkich swych zaletach nie ma w sobie tej magii, co "Okna" ani gorzkiego posmaku niedosytu i tęsknoty, jaki budził "Hamam". Za to widać, że Ozpetek dojrzewa jako reżyser. Jego warsztat jest coraz pewniejszy i subtelniejszy. Mniej tu melodramatycznej oczywistości, więcej finezyjnych 'smaczków'. Szkoda tylko, że temat wciąż ten sam.