Jak wyżej ;) "Saugandh" to historia bogatego posiadacza ziemskiego, Chaudharego Saranga (Mukesh Khanna), który "nigdy nie schylił głowy". Sarang wymierza własną sprawiedliwość szybko i celnie, nie oszczędzając nawet członków własnej rodziny. Gdy w wyniku pewnych wydarzeń pozbawia najbliższych również Gangę (Rakhee Gulzar), kobieta rozpoczyna z nim walkę - jej zemsta polega na doprowadzeniu do tego, by jej syn Shiva (Akshay Kumar) oraz córka Saranga, Chand (Shanti Priya), po 20 latach od narodzin zostali małżeństwem, co pokazałoby wyższość miłości nad nienawiścią i zmusiło Saranga do pokory. Nie ma wątpliwości, że w walce tej wspierać będą bohaterkę nie tylko inni bohaterowie, ale również sam los, a co za tym idzie - bogowie.

Ten film to przykład klasycznego bollywoodzkiego przesadyzmu we wszystkim ;) Akcji nieustannie towarzyszy patos, długie przemowy, muzyka na różnym poziomie artystycznym i brak realizmu. Bohaterowie są albo czarni, albo biali. Pozytywnie wyróżniają się za to niektóre teledyski (przyznam, że podobały mi się te romantyczne z Akshayem :P ) i drobne układy choreograficzne, na które przyjemnie się patrzy. Niektóre sceny w filmie były naprawdę ciekawe, chwilami także zabawne i tylko dwie rzeczy przeszkadzały w odbiorze: po pierwsze banalność, nadmiar motywów "zemsty" i scen przemocy, a po drugie totalny oldstyle :D bo "Saugandh" to film stylizowany na lata 70. - zapewne przypadkowo i wynikało to z braku funduszy ;)

Co ciekawe, widz nieustannie jest tu bombardowany scenami, które odwołują się do jego najbardziej pierwotnych instynktów... ci umięśnieni faceci i delikatne kobiety, miłość połączona z przemocą, próby gwałtów i nieustanne bójki oraz a'la 'tortury" to tylko niektóre z nich. Na szczęście film ten posiada jedną, ale za to ogromną zaletę: występ młodego jeszcze Akshaya :) I, jak zwykle, jeśli mogę komukolwiek ten film polecić, to tylko ze względu na niego. Trzeba być jednak cierpliwym, bo jego postać pojawia się dopiero po około 30 minutach...