PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=125144}

Sholay 3D

Sholay
7,9 404
oceny
7,9 10 1 404
Sholay
powrót do forum filmu Sholay

re:mini.scencje

ocenił(a) film na 6

ciapata western o dwóch dobrych, złym i bezrękim; jest tu sporo pysznych rzeczy, jest i sporo tandety; kogel-mogel konwencji, które nie zawsze płynnie się łączą

ocenił(a) film na 6
Westernik

Miałem podobne widzenie i słyszenie.

ocenił(a) film na 6
Krzypur

o, to miłe, że się czasem zgodzić potrafimy, choć lepiej by chyba było dla ogólnej temperatury i poziomu wrzenia emocji, byśmy się ze sobą za często nie zgadzali;)

ocenił(a) film na 6
Westernik

Czas pokaże.

ocenił(a) film na 6
Krzypur

no tak, w ogóle - że sobie jeszcze tak z głupia frant do filmy nawiążę - to jedno z niewielu bollywoodzkich dzieł przez które przepełzłem o własnych siłach i bez szczególnego uszczerbku na zdrowiu, być może dlatego, iż wprawnie żongluje konwencjami wielu gatunków, jest poważny kiedy trzeba, a kiedy nie trzeba pozwala sobie na pastisz. od innych trzymajcie mnie z daleka pod groźbą pręgierza, nieważne, czy w słońce, czy w deszcz..

a to kino, panie dziejaszku, miało kiedyś bardzo piękną tradycję reprezentowaną chociażby w jednoosobowym podziemiu autorskiego kina spod znaku satjajity reja, które było masowe i bardzo popularne, także w ameryce, ale bollywood zniszczył to doszczętnie. to już jest przechył w stronę jawnie ogłupiającej tandety, w dodatku, dla kogoś kto był w indiach - a mi się zdarzyło parokrotnie - to to jest w ogóle za hulja nie podobne do niczego co się w tym kraju dzieje (oczywiście mam na myśli ten mały wycinek kraju, który ja zwiedziłem, bo kraj to olbrzymi i ogarnąć go całego nie sposób, pomieścić może wszystko i rzecz wszelką, cały świat i okolice).

a jednak, a jednak, ludzie otumanieni oglądają te bollybzdury na skalę masową, w restauracji, jak natrafisz na aktora, to wokół niego stoi i mu usługuje dwunastu kelnerów, a każden jeden w szaty ubrany odświętnie jak biskup diecezjalny na własnym pogrzebie. nie wiem z czego to wynika, doprawdy, takie wishfull-thinking-cinema, ta wystawność, ten przepych, ta tandeta i kiczowata ornamentyka. stawiam tezę, iż hindusi, biedni na co dzień i brudni, chodzą do kina po to, aby wypełnić luki, uzupełnić sobie to, czego im w życiu brakuje - odrealnić się może w warunkach rzuconego czaru diablo kontrolowanych, pomarzyć może o lepszym ziemskim padole, skoro sprawy ostateczne mają już pozałatwiane doktryną zwanej re:in.karnacji..

ocenił(a) film na 6
Krzypur

by the way - byłożby przeto i odwrotnie, że taki dajmy na to tarkowski był wielbiony na zachodzie (to znaczy na zachód od własnego kraju) właśnie pa temu, szto uzupełniał to, czego im z kolei brakowało? - nie wiem, nie wiem..

ocenił(a) film na 6
Westernik

Sporo racji w tych Twoich przemyśleniach. Dodałbym trzy grosze. Sterowany kult tzw. gwiazd sporo poniszczył (dla mnie aktor jest na 4. miejscu - za scenariuszem, dialogami, reżyserem), swoje dorzuciło lenistwo umysłowo-gustowe widzów masowych, którzy lubią zazwyczaj to, co już lubią czyli łatwo, lekko i przyjemnie pożyć dwie godziny all Inclusive w cenie biletu. Na drugim brzegu mamy kino artystyczne, a to jest dopiero ubaw (dla mnie), bo wytrwali w poszukiwaniu sensu potrafią go znaleźć tam, gdzie go nie ma. Eksperymenty w literaturze udowodniły, że są li tylko zabawą dla ich twórców. I to samo jest w filmie i w muzyce, i w... itd. Jestem zarozumiały? Owszem, mam podstawy, żeby nim być. Bywa że się mylę, wiem, ale staram się odróżniać prawdę od fałszu, zabawę od głupawki, historię od polityki.

ocenił(a) film na 6
Krzypur




czołem, przepraszam że tak późno, wyłaniam się zwykle kiedy mi się nazbiera i potem hurtowo odpisuję..

twoje rozkminki takoż ciekawe, chociaż miałbym kilka uwag, no bo tak, ten scenariusz, te dialogi, to ja bym wyrzucił z podium już na starcie:) tym bardziej, iż widziałem ci ja kilka dni temu przepiękny po prostu dokument o robbym mullerze (Living The Light), a że to jeden z moich ulubionych wysłanników bogów, toteż oddałbym palmę pierwszeństwa (drugą po panu rezyseze) właśnie operatorce.. kino to jest jednak sztuka wizualna, zauważ ten paradoks, iż nawet jeśli mówi o tym czego nie widać, musi użyć do tego obrazu. a zatem ani nam się witać, ani nam się żegnać - mówiąc słowami poety - wszyscyśmy utknęli na tych wyspach, a te słowa, ta woda, mości xiążę, cóż mogą, cóż mogą? ostatecznie filmu bez obrazów nie nakręcisz, z kolei bez słów - to i owszem, im takich więcej tym lepiej!

chociaż, no dobra, bez obrazów też próbowano, tu mi się choćby ostatni poemat niejakiego dereka jarmana przypomina, Blue to się chyba nazywało, ale to są kurioza raczej ekscentryczne, niemniej jarmana bardzo lubię, on kręcąc ten film tracił wzrok po prostu w ten sposób przenosząc niejako własny ogląd świata na taśmę celuloidową chciał odpowiedni dać obraz słowu.

ocenił(a) film na 6
Krzypur

druga rzecz, ten aktor, tu się zgodzę, ale są przynajmniej dwa wyjątki: ładne dziewczyny i wielcy komicy! te pierwsze oglądam z uwagi na doznania estetyczne (np. obiecująca, młoda, kobieta skrywająca się po tymczasowym kryptonimem carey mulligan albo trzeźwo-myśląca i zdrowo-rozsądkowa, stara, kobieta skrywająca się po innym tymczasowym kryptonimem joan didion - te pierwsze z brzegu dwa przykłady, które mogę rozszerzyć na kolejnych dwieście niechaj posłużą nam za jeden przykład); tych drugich z kolei oglądam dlatego, bo najczęściej całą tę produkcję przykrywają sobą. tu przykładów też można mnożyć bez liku, podam jeden, za to w moim odczuciu stojący w hierarchii iście kosmicznych przekroczek komicznych obecnie najwyżej: to sacha baron cohen - jego ali g, bruno, borat, wreszcie wspaniałe postaci z moim zdaniem genialnego Who Is America?, nie wiem, doprawdy, kto te filmy pisał, kto je reżyserował, czy to był jeden człowiek, czy był ich cały tabor, w istocie nie ma to żadnego znaczenia - idzie się do kina tylko na komika, ostatecznie czy ktoś potrafi wymienić reżyserów albo scenarzystów filmów flipa i flapa, abbota i costello, szczepcia i tońcia, de funesa i ernesta?;)

ale ponad te dwa wyjątki to się całkowicie zgadzam. mało, uważam, że czasem to i należy aktora straumatyzować nawet, aby wydobyć z niego prawdę, że w ten zawód owa traumatyzacja niejako odgórnie jest wpisana. ostatecznie aktor to tylko narzędzie pracujące na kształt większej wizji, takie obcęgi albo młotek, nie będziesz przecież wbijając gwóźdź w ścianę czy składając szafę dbał o to, aby młotek wyglądał ładnie i schludnie, nie miał rys, zabrudzeń i tak dalej.. ten młotek musi czasami po prostu trochę pocierpieć, niejako wyjść ponad jednostkowe ograniczenia swojego małego ja na rzecz służenia większej całości.. więc traumatyzować, traumatyzować ile wlezie, owszem! nie jest to może pogląd szalenie popularny, zwłaszcza w czasach dookolnego panowania dyktatury polit poprawności, ale też są granice oczywiście, których przekroczyć nie wolno, zrazu nikt tego młotka nie będzie niszczył przecież niepotrzebnie. słynne zdanie hitchcocka - nigdy nie powiedziałem, że aktorzy to bydło, powinni być tylko jak bydło traktowani - swoim radykalizmem po dziś dzień budzi sporo kontrowersji.. temat do dyskusji o tak zwanych granicach tak zwanej sztuki pięknej pięknie skądinąd moim zdaniem podjęty w ostatnim obrazie pod wszystko mówiącym tytułem Dom, Który Zbudował Jack larsa von triera.. tej dyskusji się oczywiście teraz nie podejmę, w każdym razie ciekawe, że po latach stawia się wszystkie te zarzuty odnośnie traumatyzacji wszelakich jakiemuś polańskiemu, jakiemuś hitchcockowi czy herzogowi pomijając przy tym ten prosty fakt, że filmy, które oni traumatyzując aktora poczynili są właśnie ich dziełami najlepszymi..

ocenił(a) film na 6
Krzypur

i ostatnia kwestia, zarazem dla mnie osobiście najciekawsza, to te sprawozdawcze dyrdymały, z których się naśmiewasz stawiając niejako w opozycji do nich kwestię tak zwanej prawdy. tylko której albo jakiej, przepraszam, prawdy? czy istnieje jakakolwiek inna prawda (w kontakcie z dziełem sztuki oczywiście), niż prawda osobistego przeżywania, prawda obserwacji, prawda - by tak rzec - mówienia o białym płótnie zabarwianym nieustannie własnymi farbami? tu jak mniemam trochę się chyba poróżnimy, otóż ja wychodzę z założenia, iż prawda jest w oku patrzącego po prostu, zaś potem - w tej daremnej niejako próbie racjonalizacji przeżycia - pod palcami piszącego. a konkretniej, może nie w samym oku, powiedzmy, gdzieś na styku oka i widzianego. chyba najbliższa w tej chwili jest mi idejka tak zwanego trzeciego umysłu, która przeniesiona na sposób odbioru np. dzieła filmowego zakłada jeszcze coś innego, wysoce przy tym zindywidualizowanego (ciekawe, swoją droga, że w słowie "indywidualność" zawarte jest słowo "dualność", prawda?). podoba mi się wypowiedź johna boormana, który na pytanie o to, czy Zbieg Z Alcatraz jest majakiem dogorywającego gdzieś w więziennej celi marvina odpowiada:

well, i don't have any opinion about it, what it is is what you see!

a skoro tak, jestem absolutnym fanem interpretacyjnych dziwowisk planetarnych maści wszelakiej, pod warunkiem jednakże, iż do tego stopnia umiejętnie naginają zwaną wistość rzeczy widzialnych świata przedstawionego, że to się w jakąś całość ostatecznie składa, że trybi, że zanadto nie odstaje. no, musi się składać, wyssanym z palca dyrdymałkom mówimy stanowcze nie. pisanie o filmach to jest po prostu sztuka sama w sobie, przygoda myśli, jakaś podróż, zabawa przy tym, gra myślą, słowem, uczynkiem, gestem i skojarzeniem. jest w tym trochę sofistyki, zabawy, owszem, przyznaję, nieco manipulacji, ale po pierwsze kino z założenia jest sztuką manipulacji i zabawy, po drugie jeżeli wiesz, że to manipulacja to ta staje się dla ciebie niegroźna, a po trzecie wreszcie to w żaden sposób wspomnianej przez ciebie prawdzie nie zagraża. zagrażać by jej mogło chyba tylko wtedy, gdyby to była zabawa niemoralna, nawołująca do rzeczy z gruntu złych i haniebnych lub ewentualnie głupich. ostatecznie jednak najważniejsza jest prawda osobistego przeżywania, no bo co innego się liczy jeśli nie ty, jeśli nie twój kontakt z filmem, dla ciebie, no przecież nie kontakt innych, szacunek ludzi ulicy albo intencje pana reżysera.. weźmy Szczęki, pierwszy z brzegu przykład, bo się właśnie straszliwie o nim w innym miejscu świata ropisałem. otóż spielberg zrobił film religijny na temat obcej idei nadwartościowej czy to się komuś albo i jemu samemu nawet podoba czy nie właśnie dlatego, że ja to właśnie w tym filmie widzę i kropka:)

zdecydowanie najgorsze pisanie i ględzenie o filmach dla mnie to jest właśnie te najbardziej obecnie rozpowszechnione, w którym opowiada się po prostu to co widać. a to co, hola, hola, panie dziejku youtubowo-podcastowy, to ja nie mam oczu do patrzenia, uszu do słuchania, aby mi o tym przypominać? takie ględy z miejsca ucinam, tomasz raczek to jest bardzo dobry przykład tego typu narracji - dalibóg, ile można mówić o tym, że aktor źle bądź dobrze zagrał? no, jak widać można co najmniej przez kwadrans.. inna rzecz, iż raczek wygrywa czymś innym, tym co on sam określa procesem terapeutyzacji poprzez kino - choć dla mnie to też jest raczej politura, to tak głęboko jakby on chciał to widzieć w moim odczuciu po prostu nie sięga - a zresztą, po cóż odbierać terapeutom ten przysłowiowy kawałek chleba? raczek wygrywa czymś jeszcze innym, tym co on nazywa premium, które zwykle następuje po tak zwanym gonżku i napisach końcowych - a dlaczego? ano dlatego, iż ma to z filmem niewiele wspólnego, iż powstaje właśnie na granicy oka i świata widzianego jedynie ocierając się o niego..

także film to jedno, pisanie o nim to coś zupełnie innego. mi się to wzięło z lektur z dzieciństwa po prostu, bo zawsze wolałem czytać świetnie skądinąd, rzekłbym po mistrzowsku zmanipulowanie teksty kałużyńskiego (zwłaszcza, iż filmów o których on pisał nigdzie nie mogłem w ów czas dostać, potem, po latach, zobaczyłem w tych filmach coś zupełnie przeciwnego, tam był niekiedy straszny rozjazd między tym co pisał a tym co było, ale to mi się właśnie bardzo podobało) niźli silących się na pozory jakiejś nudnej obiektywności teksty jakiegoś jackiewicza czy pitery, michałka czy płażewskiego. kwestia osobistych upodobań po prostu. dla wspomnianego kałużyńskiego film był ledwie pretekstem do podróży w umyśle, snucia własnych domysłów, był taką jakby trampoliną od której on się odbijał dryfując zupełnie gdzie indziej, w nieznane rejony zubenelgenubi.. trudno to nazwać krytyką filmową w ogóle, bardziej eseistyką, problemowy film był częstokroć pretekstem do tego, aby zając się samym problemem po prostu sam film pozostawiając za sobą gdzieś daleko daleko i to mi się między innymi w jego tekstach bardzo podobało.

ale to tylko jeden z mechanizmów pisania, jeszcze inny z kolei, który także bardzo lubię, stoi niejako w opozycji, na przeciwległym biegunie tego o czym pisałem wyżej - to wejście w sam obraz, ale dogłębne, że nie ma zmiłuj, bez żadnych referencji z zewnątrz, bez przypisów, bez odnośników, po prostu wejście w sam obraz, ale do tego stopnia, że wszystko tam w nim samym samo siebie napędza i potwierdza. dajmy na to, rozkład mebli w pokoju odbija myśli postaci, praca kamery odbija uczucia bohaterów, w kolorach ścian są stany ich skupienia i tak dalej, i tak dalej.. tego typu optyka, wszystko i rzecz wszelka, ale właśnie nie wychodząc poza ramy tego co widać. czyli, powiedzmy, nie trampolina, a dziurawa trampolina przez którą wpada się do środka i cię wsysa, ot mikroskop, nie luneta. dobrym przykładem tego rodzaju podejścia do kina jest Odyseja Filmowa cousinsa, również kolejne Historie Kina Włoskiego i Amerykańskiego scorsesego trochę o tego rodzaju optykę zahaczają albo analizy filmowe w xiążeczkach grzegorza królikiewicza i tak dalej, i tak dalej.. najlepsze są oczywiście niektóre audiokomentarze, tych jest jednakże taka ilość i tak różnorakiej są jakości, że to już jest temat co najmniej na xiążkę..

no i jest jeszcze trzecie podejście - przyznam, iż moje ulubione - które niejako łączy dwa powyższe. że jest - by tak rzec - i mikroskop i luneta, że autor zarazem się odbija, jak i trzyma w ryzach tego, co widziane - pod tym względem np. Z-Boczona Historia Kina żiżka swego czasu mocno mnie zachwyciła. choćby ta analiza śmierci detektywa arbogasta z Psychozy sir alfreda, która z jednej strony trzyma się bardzo blisko tego, co widziane (w tym wypadku rozkładu przestrzeni), a z drugiej każdemu z tych pięter, na którym ta śmierć się rozgrywa - piętra, półpiętra i piwnicy o ile pamiętam, do której matka czy raczej kukła, która z matki została zostaje w pewnym momencie z tego piętra przeniesiona - nadaje niejako odgórny, zewnętrzny status znaczeniowy zaczerpnięty o ile pamiętam z filozofii freuda (kolejno super-ego, id i ego), co znowu tworzy trzecią jakość, na świat widziany nakłada się teorię z innej bajki po prostu mieszając dwa porządki, tworząc coś trzeciego, tu ponownie wracamy do teorii tak zwanego trzeciego umysłu - takiego podejścia do kina jednakowoż ja niestety zbyt często nie widuje, a szkoda, bo takie właśnie zapładnia mój z kolei umysł najbardziej.. inna rzecz, iż ja niewiele ostatnimi czasy z tej materii pochłaniam, ale to już jest temat na zupełnie inną wymianę zdań..

ocenił(a) film na 6
Westernik

Dzięki za zapładniająca wypowiedź. Przecież musimy się jakoś różnić i - wbrew namolnej propagandzie - różnimy. Widzieć te różnice - od oglądu filmów po miłość i śmierć i je tolerować (w dawnym, podstawowym znaczeniu tego słowa) to już coś. Nb. Dla mnie Freud jest medycznym hochsztaplerem, a wszystko co z niego wyrosło psychologiczną nadinterpretacją.

ocenił(a) film na 6
Krzypur

u la la, jakże to tak, byłażby tedy interpretacja żiżka hohsztaplerką? zresztą, pewnie i tak, rzecz jest w tym, iż ja w tym mentalnym naginaniu łyżeczki nie widzę problemu. no bo komuż ono szkodzi? to tylko gimnastyka, kolejne napinanie i rozprężanie muskuł wyobraźni i talentu kojarzenia faktów po prostu, z gruntu zdrowa jak zwyczajna gimnastyka poranna albo szczotka, pasta, kubek, ciepła woda.. ot, przygoda, przygoda, poranne czyszczenie zębów umysłu po prostu, a jeszcze, żeby było śmieszniej, w oparciu o kino, czyli rzecz zupełnie bez znaczenia - nikt temu przesadnej wartości nadawać nie będzie, a i wojny nikt nie wypowie..

ocenił(a) film na 6
Krzypur

co do freuda, to bardzo radykalna uwaga, naprawdę wszystko? sam nie czytałem freuda chyba od czasów tak zwanej psychopatologii życia studenckiego, ale kiedy czytałem - przyznać muszę - to była absolutna i totalna zwana blołmainderowa rewelacja!

nie wiem, co konkretnie masz na myśli twierdząc, że wszystko - przy wytaczaniu ciężkostrawnej artylerii wszystkiego i rzeczy wszelkiej pytanie o konkret przestaje być zasadne - dla mnie samo pojawienie się teorii, w której zaproponowano całościowe podejście do człowieka jako pewnego mechanizmu, jako maszyny, wprawdzie cudownej, ale jednak maszyny; że choćby zwrócono uwagę nie jak dotychmiast na to, co ta maszyna mówi, co myśli, ale właśnie na to, czego nie mówi, ale jej się przypadkowo wymsknie, czyli jak się myli, o czym śni, słowem poszerzenie wiedzy o maszynie o cały wachlarz różnorakich stanów skupienia podchodzących z tak zwanej nieświadomości, głównie ze snów i czynności pomyłkowych - to jak mniemam było podejście nowe i na moje, to w ogóle się nie zestarzało.

samo podejście oczywiście, tak zwane holotropowe, nie metody, te zestarzały się jak wszystko inne, okazały się jednostronne i ubogie, skapitulowały w obliczu obecnej wiedzy o człowieku po prostu, ale też skapitulować musiały. one jak mniemam otworzyły pewną bramę po prostu i żadnej innej roli nie miały poza tą tylko, aby ją otworzyć.

ocenił(a) film na 6
Krzypur

coś widzę drogi krzypurze, że się nie pokłócimy jednak, to takie dwa ogłoszenia duszpasterskie na koniec tytułem azjatyckiej ciekawostki, pierwsze:

otóż hindusi przed każdym filmem w kinie, nie ważne jakim, swoim albo cudzym, stają na baczność i do hymnu. sam byłem tego świadkiem na filmie o King-Kongu. no czy to jest do pomyślenia, żeby coś takiego przeszło w polsce, że ja idąc do multikina musiałbym z dzieciakami wstawać i śpiewać, że boże, coś polskę albo że jeszcze polska..? chociaż, po prawdzie, wszystko na to wskazuje, wszystko do tego zmierza..

i druga ciekawostka duszpasterska, ostatnia:

że na seansie w kinie, gdy na filmie ktoś pali, w rogu pojawia się znaczek ostrzegawczy typu "nie pal, bo umrzesz na raka" czerwony i migający, że dosłownie bije po oczach bardziej niż stroboskop na epilepsyjnych seansach gaspara noego, z kolei na samym pokazie są przynajmniej dwie dziesięciominutowe przerwy na papierosa.. wprawdzie ichniejszego, tak zwanego bidi, skręcanego z liści znalezionych w lesie przez miejscową siusiumajtkarnię, ale zawsze.. co mnie z kolei zmusza do postawienia następującej tezy: kraj jest tak przeludniony, że minister zdrowia i opieki społecznej potajemnie chce, aby ludzie jak najszybciej pomarli - wszak do wygrania mają wszystko, choćby wspomniane lepsze życie w ciele modnego aktora bollywoodzkiego obsługiwanego przez dwunastu kelnerów, a do stracenia nic poza własnymi straganami..

z pozdrowieniami!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones