Film długi i męczący. Jak serial biograficzny, ale kilka odcinków połączonych.
Jeśli ktoś lubi takie pozycje, to filmowi nic zarzucić nie można. Stroje, aktorstwo, scenografia i opowiadanie obrazem oraz muzyka pierwsza klasa.
Ja nie lubię.
Dokładnie, jak piszesz (poza tym, że męczący;)! Podkreślę może jeszcze tylko piękno zdjęć i znakomite dialogi. Wyszedłem z kina, jakbym wrócił z innego świata i był na lekkim rauszu. Pierwsze, co zrobiłem w domu: rzuciłem się do Wikipedii. Ja to lubię! Ode mnie 9!
Ja bym jednak zarzuciła zbytnią teatralność, postprodukcję na poziomie paint'a, niezamierzone śmieszności, irytujący narrator.
Miałam wrażenie, że można było to opowiedzieć lepiej, mniej teatralnie, płynniej. Bardzo mało emocji, mało autentyzmu. Słowa zdawały się nie znajować oddźwięku w postawach bohaterów, w ich gestach, mowie ciała. Miłość na papierze wygląda świetnie, ale poza tekstem żar nie działał. Czy uwierzyliście/łyście w gorące uczucie Schillera do Line i Lotte? Ja - nie!
Skądinąd sama historia bardzo ciekawa, dyskusyjna i niepotwierdzona w źródłach, ale pobudza do wielu interesujących refleksji... Mam wrażenie, że reżyser bardzo bronił idei trójkąta miłosnego i zepchnął jakiekolwiek rozterki moralne bohaterów w niebyt zbyt pochopnie. Lotte nie wytrzymuje, to prawda, ale wszystko nie do końca się zgrywa, ostatnia kłótnia wygląda dosyć sztucznie, nie przystaje do poprzednich scen... Także i obojętność Schillera w takiej sytuacji wydaje się rażąca. Chyba, ze to taka gra z widzem? Schiller uczuciowy, refleksyjny i wrażliwy w słowach i na papierze, ale nie w prawdziwym życiu?