no cóż, jak się dostanie reżysera "Rambo" i scenarzystę "Bondów" to od biedy można się spodziewać pewnych scenariuszowych "nieścisłości", ale tu nie ma ani Sly'a ani Moore'a. Są za to takie gwiazdy jak Harris, Loren, Gardner, Thulin, czy Strasberg(najciekawsza rola ze wszystkich). I naprawdę wykorzystywanie takich wykonawców do biegania po pociągu i ztrzelania z karabinów to lekkie przegięcie. A najgorsze jest to, że pierwsza godzina była naprawdę niezła, dopóki sensacyjny thriller nie zamienił się w protoplastę "Liberatora"(2, tak konkretnie).