(...) W „Slender Manie” zagrała między innymi Kallie Tabor. W jednym z pierwszych zwiastunów widzimy ją jako nastolatkę, która, cała pokrwawiona, wychodzi z lasu i zmierza w kierunku policyjnych radiowozów. Sceny z jej udziałem nie znalazły się jednak w filmie, który właśnie trafia na ekrany kin. Montażysta pozbył się też sekwencji z dźganiem oka skalpelem oraz wyrywaniem języka (je również znajdziecie w trailerach). Na początku roku jedna z osób, które ucierpiały w wydarzeniach sprzed czterech lat, oprotestowała szykowany do wydania film. Pomiędzy styczniem − gdy ukazał się prymarny zwiastun − a sierpniem „Slender Man” przynajmniej parokrotnie padł ofiarą cenzorskich nożyc. Przemontowany, chwilami bywa wręcz bezsensowny, a na pewno niepotrzebnie ugrzeczniony. Rozumiem, że, z racji incydentu w Wisconsin, wydaniu „Slender Mana” musiały towarzyszyć kontrowersje, ale w trakcie grubo ponad stu lat swojego życia kino zniosło już wiele kłopotliwych premier. Kto wie, być może reżyserska wersja filmu, zamiast na dwójczynę, zasłużyłaby sobie na czwórkę z minusem.
„Slender Man” to horror, którego highlightem ma być rutynowa, tylko nieźle wyreżyserowana scena pogoni między bibliotecznymi zaułkami. To film, w którym cykadokształtne insekty śpiewają głośniej niż aktorki krzyczą i właśnie one są królowymi nocy. To zupełnie nieprzekonujący straszak z kategorią wiekową PG-13, idealny na piżama party.
Pełna recenzja: #hisnameisdeath