Męczą mnie panoszący się w kinie od lat Ci wszyscy postmoderniści, którzy chcą pokazać jacy to Oni nie są intelektualnie wyrobieni. Swoje eksperymenty stosują na wielu gatunkach i tak oto teraz ta cała fala przemocy wobec sztuki spotkała western. Wszystko i nic. Z jednej strony Fassbender w duchu Leone, film w ogóle w jakimś nie westernowym stylu zrobiony i ten młody hipster z tym całym fajansem wiozący się po Ameryce, kiedyś western to był gatunek twardych facetów, teraz narodził się western delikatnych chłopaczków, którzy muszą się chować za płaszczem silnego nieznajomego, bleh, brzmi dość ekhem dwuznacznie, nie? Chociaż krytyka klaska, bo coś nowego, akurat reaktywowanie gatunku w tę chłopięco - dziewczęcą stronę wielce ryzykowne.
Właśnie miałem napisać, że dla mnie to taki "Hipster na Dzikim Zachodzie" i proszę. Nie jestem jedyny.