Scena kiedy przyjaciółka głównego bohatera murzynka mówi masz 45 lat,jeblem, ma 6 dych, jestem w trakcie oglądania, ale chyba nie skończę, propaganda, biali źli czarni wspaniali, żygne.
Współczesne Hollywood produkuje dziesiątki ociekających rasizmem filmów, w których kolor skóry bohaterów określa (w różnych kombinacjach) ich przynależność do "dobrych" lub "złych", w "Small Town Crime" nie doszukiwałbym się jednak wątków tego typu. Bo co, mamy się czepiać że bohater wychował się w rodzinie czarnoskórych? Jasne, nie jest to częsty przypadek (biorąc pod uwagę, iż akcja filmu dzieje się w Utah, gdzie Afroamerykanie stanowią bodaj 1% populacji), ale z drugiej strony czy kolor skóry siostry bohatera (nie przyjaciółki...) ma jakiekolwiek znaczenie dla fabuły? Czy gdyby zamiast Andersona i Spencer (będącej zresztą współproducentem filmu = pewnie bardzo chciała w nim zagrać - jej prawo) grali np. Tucci i Clarkson... cokolwiek by to zmieniło? To jest USA, nawet w wyjątkowo homogenicznym Utah mieszkają Latynosi, Azjaci i Afroamerykanie, po co ktoś miałby to ukrywać?
Aczkolwiek 65-latek grający 40-latka faktycznie bawi, to prawda ;)
Tylko alkoholicy zazwyczaj wyglądają na więcej niż mają, więc ktoś się postarał z doborem aktora do głównej roli. Bo jakby to wyglądała-ma 45lat, pije na zabój i wygląda na 40??