„Sobota” to najlepszy dowód na to, że wystarczy dobry pomysł, by powstał niezły film. W zasadzie można by go nazwać latynoską Dogmą. Wszystko w nim jest naturalne, gra na granicy improwizacji, a zamiast całej masy sprzętu mamy jedynie kamerę video. Na ekranie oglądamy to, co kamera zarejestrowała w ciągu godziny. Widzimy więc pannę młodą, która dowiaduje się, że jej już prawie mąż cały czas ją zdradza i właśnie jednej kochance zaproponował aborcję. Potem oglądamy konfrontację panny młodej z obnażonym do cna (w przenośni i dosłownie) panem młodym oraz próbę pogodzenia się niedoszłej żony z tym, że najszczęśliwszy dzień stał się dniem najgorszym.
To, co urzekło mnie w tym filmie to jego prawdziwość, autentyczność. Twórcom udało się uchwycić całą tragiczność jak i banalność sytuacji. Pełno jest w niej ironii, a także delikatności i ciepła (chociażby w pokazaniu cichej miłości). Wszystko tak proste, oparte na banalny wręcz schemacie historii o niewiernym partnerze, a jednak zachwycająco świeże i przyjemne w oglądaniu. I nawet trzęsący się obraz wcale mi nie przeszkadzał.