Czego mogłem oczekiwać po filmie noir? Moja szczątkowa wiedza na temat tegoż gatunku podpowiadała mi, iż czarno-biała nuda wyzierająca z ekranu, uśpi mnie w zawrotnym tempie. Błąd. Dekonstrukcja.
Fabuła podana szybkim rytmem ukazuje, że enigmatyczności nie muszę szukać w "Vanilla Sky", "Wyspie Tajemnic", "Drabinie Jakubowej" - stary dobry noir potrafi to zapewnić. Film tak dobrze skonstruowany nie pozwolił mi na chwile, w których mogłem odgadywać, rozwiązywać, szukać poszlak - albo zaangażujesz się, albo zostaniesz daleko w tyle. Jak dla mnie - bomba! Znużyły mnie filmy, w których bawię się w odgadywanie, w których po kilkunastu minutach wiem kto, co i dlaczego, w których nie muszę patrzeć na ekran, aby oglądać. Proszę mnie źle nie zrozumieć, "Sokół Maltański" nie jest filmem wybitnym, jest tym, czym być powinien - rozrywką, taką, która zabiera Cię na ponad półtorej godziny w czarno-biały świat, potem odstawia grzecznie do domu.
Poza tym - któż może dorównać Samowi (Bogart) gracji z jaką leje po pysku? Do tego nie wkracza w sentymentalne rozwiązanie akcji. Dał mi noir po pysku, oj dał.
Wśród wszystkich tzw Czarnych Kryminałów Amerykańskich istnieje jedna zasada: dama która zleca zadanie jest winna ;). Poza tym jak to napisał Krzysztof Varga:"Każdy normalny dorosły mężczyzna chciał być choć raz w życiu Humphreyem Bogartem grającym detektywa Sama Spade'a w ekranizacji "Sokoła maltańskiego" według powieści Dashiella Hammetta".