ci, którzy czytali książkę zwrócili pewnie uwagę na jej wielowątkowość i jak trudno byłoby dokładnie przełożyć jej treść na film..
jest zdecydowanie lepszą ekranizacją niż ta z lat '70...
o samym filmi.. jest klimatyczny, świetne aktorstwo, powolna ale nie nudna narracja.. wciąga z każdą minutą...
i napewno nie jest to film dla fanów wielkoch eksplozji i obcych oraz flaków w iliści rzeźniczej ;P.. raczej dla koneserów..
"jest zdecydowanie lepszą ekranizacją niż ta z lat '70"
Na czym polega przewaga?
aktorstwo, realizacja, spójny scenariusz
też miewam sentyment do "starych" filmów z lat 70tych, mają swój urok, ale na ogół są miałkie
Bzdura kompletna. Solaris Soderbergha jest niezłym filmem, ale beznadziejną ekranizacją książki Lema. Spłycona, nie oddająca ducha i myśli zawartej w książce próba nakręcenia czegoś więcej niż pseudofilozoficznego romansidła w duchu SF. I jeśli dla kogoś jest ten film to na pewno NIE dla koneserów.
koneserzy zeżarli wszystkie rozumy i gardzą wszystkim co jest tylko odrobinę popularne
mnie denerwuje fakt, że za wybitne dzieła uznaje się filmy, których sami krytycy i ci "koneserzy" nie rozumieją
Powiedz to koneserom. Poza tym nie w tym rzecz, bo chodzi tylko o to, że Solaris Soderbergha jakkolwiek by Ci się nie podobało jest filmem słabym. Tak na marginesie mnie też się nie podobała wersja Tarkowskiego.
a co w tym filmie jest słabego? wydaje mi się, ze ludzie źle odbierają ten film bo gra w nim Clooney :|
Tego nie wiem. Ja Clooneya lubię więc nie chodzi o niego.
Co do filmu to powiem tak: Byłby znośny gdyby nie nazywał się Solaris.
Bo widzisz dla mnie, kręcąc film NA PODSTAWIE (nie mylić z inspirowaniem się jak np. 9 wrota) książki tak niejednoznacznej i nastawionej na zmuszenie czytelnika do refleksji jak Solaris, Lema powinno się naprawdę postarać oddać ducha oryginału. Można Lema nie lubić, ale Solaris należy nie tylko w Polsce, do klasyki gatunku SF nie bez powodu. Film natomiast jest rozciągnięty, monotonny bez większego powodu (książka również była, ale tam tępo miało swoje uzasadnienie) i co najgorsze... Spłycony do granic możliwości. Bo z dzieła nastawionego na refleksje egzystencjalne, przemyślenia dotyczące granicy własnych pragnień itp itd. otrzymaliśmy romans w kosmosie.... :/
I nie traktuj tego jak zarzut do Ciebie osobiście. Mnie się całkiem często podobały filmy ogólnie uznawane za kiepskie. Po prostu w tym wypadku Solaris (film) ma tego pecha, że się nazywa... No właśnie- Solaris.
Pozdrawiam
gdzie ty tam masz romans w kosmosie to ja nie wiem, ale chyba w takim razie oglądaliśmy inne filmy
Ja jestem z niego całkiem zadowolony. A riposta na poziomie gimnazjum, brawo!
Dobranoc.
Wersja Soderbergha leży mi bardziej. Artystyczne ambicje ma w tym filmie Soderbergh i aż dziw bierze, że jego "Solaris" przepadło. Wynik finansowy nie mógł być wielki, ale że film nie został doceniony poprzez ważne nagrody, to już jest dziwne. "Solaris" Soderbergha do dziś pozostaje jednym z ostatnich filmów s-f o poważniejszej tematyce. Właściwie to chyba ostatni intrygujący film s-f z większymi ambicjami filozoficznymi.
Wersja Tarkowskiego, to natomiast... wersja Tarkowskiego. Ten genialny typ już tak miał, że kręcił wszystko po swojemu, w kółko identycznie (to się nazywa wówczas kino autorskie). Wersja Soderbergha może i jest odrobinę spłycona, ale nie zawiera scen wyjętych zupełnie z innej bajki: lewitacji i pół godzinnego błąkania się na autostradzie. A wnętrze stacji kosmicznej, to realistyczne wnętrze stacji kosmicznej, a nie blaszany garnek jak u Tarkowskiego.
Groch z kapustą większy u Tarkowskiego. Nie oszukujmy się: wersja Soderbergha nie jest wzorowa, ale Tarkowskiemu też sporo zabrakło do ideału. Tylko Kubrick mógł sprostać surowym wymaganiom i stworzyć arcydzieło na niebotycznym poziomie, ale po co miał dwa razy wchodzić do tej samej rzeki?
Sam pisarz przychylniej wyrażał się o wersji Soderbergha, to tak na marginesie. Film Tarkowskiego zjechał równo, nie pozostawiając na nim suchej nitki. Trochę niesłusznie, bo jednak wersja rosyjska nie jest tak beznadziejnie słaba, jak chciał, co więcej, to dobre kino, aczkolwiek gdzieniegdzie ostro przesadzone o czym już wspomniałem.
I dziwią mnie głosy stwierdzające, że wersja Soderbergha, to wyłącznie love story. Zdecydowanie nie, choć pod tym względem akurat lepiej wypada obraz Tarkowskiego.
Wg. mnie dokładna ekranizacja tej książki jest niewykonalna, bo tylko nikłą część jej treści da się zobrazować. Jest kilka książek Lema, które można by bez większego trudu przerobić na film, jak np. Pirxa, Niezwyciężonego, przygody Ijona Tichego, Eden, z Bajek robotów i Cyberiady zrobić film animowany - może w końcu ktoś się za nie weźmie?
dokładnie Niezwyciężony , idea kosmicznej cywilizacji tak oryginalna i fascynująca iż jestem w szoku że ktoś tego nie sfilmował a nie teraz filmy o koniu z I wojny światowej itp ;p Cameron albo Scott ;)
Swoją drogą, na ten film o koniu to wybiorę się za jaki miesiąc, bo podobno niezły.
A co jest takiego genialnego w "Niezwyciężonym"? Wiesz, gdybym miał w latach '60 kilkanaście lat i przeczytał wtedy książkę, to pewnie by mnie powaliło, ale przeczytałem ją względnie niedawno, jako z deczka bardziej posunięty wiekiem gościu i jak na współczesną wizję, to jest ona mocno zmurszała i troche wieje z niej cienizną (tzn, ma braki w rozwijaniu wątków moim zdaniem). Nie chcę tutaj się poddawać pod lincz, że śmiałem skrytykować mistrza, tylko pozwoliłem sobie zauważyć, że i Lem, choć pisaż bardzo zacny i zasłużony i wart adoracji, nie był krynicą nieskalaną kiczem.
Zekranizować wyobrażeń czytelników się nie da. Szczególnie takich, którzy lubią mocno się trzymać swojej wizji, a potem na ekranie widzieć to co sobie wyobrazili podczas czytania. Ale takich osób nigdy się nie zadowoli.
Troche ta cała (ogólnie) krytyka luzów w ekranizowaniu książek przypomina biadolenie parenaście czy nawet więcej lat temu o kowerowaniu i remiksowaniu cudzych utwórów, że to plagiaty, że bez wartości, że trzeba się trzymać oryginału itp. itd. A dzisiaj... dzisiaj się ludzie cieszą, że mogą sobie doskonale znane, oklepane utwory posłuchac w alternatywnych wersjach, które zawierają ziarno oryginału ale są od niego często znacząco odmienne. Może to kwestia podejścia i za kilkadziesiąt lat ludzie z filmami też wyluzują i będą się cieszyć z 150 ekranizacji Solaris, które oglądać będzie można w zależności od nastroju.
Swoją drogą w książkowym "Solaris" zabójcze są te księgi oprawiane w skóry i z miedziorytami w środku :) To ma być przyszłość, a biblioteka rodem z XIX wieku.
Co do filmu, to faktycznie jest raczej inspirowany na książce, ale przecież niezależnie od tego czy coś jest wierną ekranizacją, czy tylko inspiracją przyjęło się nazywać to ekranizacją. Rozumiałabym to oburzenie odnośnie niewierności, gdyby zmieniono np. wygląd postaci zachowując wiernie treść książki, ale tutaj zmieniono niemal wszystko, więc komuś, kto lubi tę książkę nie powinno to za bardzo przeszkadzać, bo nie ma jak kojarzyć postaci książkowych z filmowymi. To jakby nadbudówka w stosunku do książki. Książka była do pewnego stopnia filozoficzna. Film poszedł dalej - przechodząc przez strefę filozoficzną doszedł do metafizycznej.
Co do filmu, to według mnie jest naprawdę udany i osobiście wolę go od książki m.in. ze względu na bardziej uniwersalne, szersze przesłanie. Książka porusza kwestie poszukiwań człowieka i lekko dotyka samej kwestii człowieczeństwa. Film poszedł dalej - w kwestie boskości, poczucia bycia człowiekiem (co czyni nas ludźmi itd.), tego, czego potrzebujemy/co kochamy w drugim człowieku, co faktycznie jest większą iluzją - jawa czy sen - życie czy śmierć, na ile cudze wyobrażenie nas kreuje, a raczej na ile nas więzi zapętlając naszą egzystencję i nie pozwalając pójść dalej. Fantastyczne jest to połączenie skromnej formy z bogactwem przekazu.