Widzę, że tu wszyscy krytykują ten film, że nudny, że się zawiedli, że skopali historię itd.
Ja uważam odwrotnie. Mnie film wciągnął, zainteresował a momentami nawet poruszył. Świetna gra aktorska, mogę spokojnie stwierdzić, że jeden z lepszych duetów aktorskich jakie w życiu widziałem, dobrze skomponowana muzyka (głównie ta grana przez głównego bohatera) i może się zupełnie na filmach nie znam, ale sama historia nie została aż tak skopana.
Dla mnie jeden z najlepszych ostatnio obejrzanych przeze mnie filmów (choć konkurencji nie ma za wielkiej...).
8/10
zgadzam się z przedmówcą w prawie wszystkim (poza oceną, dałam 9/10 bo mnie film bardzo poruszył) a od siebie chciałabym dodać, że nie rozumiem słowa "nudny" w odniesieniu do tego typu filmów. co to niby znaczy? czy osoby piszące, że ten film jest nudny spodziewały się pościgów samochodowych, strzelaniny z muzyką wiolonczeli w tle albo chociaż widowiska na skalę avatara? przecież "solista" to film oparty na faktach, opowiada o trudach życia osoby chorej, niezrozumianej przez świat i zmuszanej do podjęcia leczenia, a mimo to potrafiącej odnaleźć swój okruch szczęścia na ulicy i w muzyce płynącej z dwóch strun. i o porozumieniu i przyjaźni z człowiekiem, który po rozstaniu z żoną ma pewien problem z poskładaniem swojego życia domowego. trzeba trochę się zastanowić nad emocjami, którze wyraża film zanim się napisze, że jest nudny. a następnym razem zalecam "check-out", zanim się obejrzy i zacznie krytykować, bo temat był zbyt "ciężki". po co marnować ponad półtorej godziny?
W pełni się zgadzam.
I również nie rozumiem osób twierdzących, że ten film jest nudny. Dla mnie zdecydowanie nie był, za to mnie poruszył i skłonił do pewnych refleksji.
Z czystym sumieniem wystawiłam temu filmowi 9/10.
Nie nudziłam się ani przez chwilę, głównie dzięki bardzo intensywnej grze aktorskiej Downey'a, muzyce i ciekawie skomponowanym kadrom (jak na film hollywoodzki jest naprawdę nieźle!) Muszę też docenić pracę nad scenariuszem - wszystko to, co najważniejsze w książce, zostało w nim zawarte, a skróty wydarzeń, kontaminacje postaci czy drobne zmiany wprowadzone są tak, że nie niszczą całej historii. Jedyne zastrzeżenie miałabym do Foxxa... Nathaniel w jego interpretacji jest jakiś zamulony, tymczasem prawdziwy Ayers to czarująca i błyskotliwa postać. Myślę jednak, że to nie tyle błąd aktorski, co obsadowy - moim zdaniem Foxx po prostu nie pasował do roli.
Ogólnie jednak film bardzo mi się podobał, może dlatego, że obejrzałam go, ZANIM zainteresowałam się prawdziwą historią...;)