PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=34041}
7,3 1 152
oceny
7,3 10 1 1152
Something's Got to Give
powrót do forum filmu Something's Got to Give

Po finałowym "cut" reżysera w tle chciałoby się aż westchnąć. Świetne 37 minut ostatniego, urwanego filmu z Marylin Monroe, z zabawnymi scenami, od tej w sądzie poczynając (wyśmienity John McGiver), a kończąc na zwerbowanym fałszywym Adamie z wyspy. Bardzo dobre aktorstwo drugiego planu, tak role męskie, jak i żeńskie. Prosty scenariusz, aczkolwiek obiecujący, szkoda, że niezrealizowany, ale oceniać mogę tylko po tym, co widziałem. Dobrze się stało, że film nie został dokończony, bo chyba w obliczu śmierci Marylin kontynuowanie zdjęć mijałoby się z celem, a jednocześnie szkoda, bo dobrze się zaczęło. Oczywiście jest to film naładowany pełną dawką emocji, co uwidacznia się w końcowych napisach i trzeba się z tym liczyć, że może to wpłynąć na ocenę (na moją wpłynęło), ale uważam to za naturalne w przypadku dokładniejszego wgłębienia się w aktorstwo Monroe. Marylin mimo, że nigdy nie dorównała talentem aktorskim, ani możliwościami danymi z góry (przedwczesna śmierć) takim gwiazdom Hollywood, jak choćby Audrey Hepburn, Katharine Hepburn czy Bette Davis, to jednak była aktorką zjawiskową, meteorem kinowego firmamentu, fenomenem przełomu lat 50. i 60. i pewnym symbolem, który na stałe zakorzenił się w kulturze popularnej.
Mimo, że ten film nijak ma się do naprawdę wielkiego jej pożegnania z kinem, jakie zaprezentowała razem z Clarkiem Gable'm rok wczesniej w filmie "Skłóceni z życiem" i wręcz nie pasuje zupełnie ani tematem, ani klimatem do w/w dramatu, to jednak w finałowej dedykacji jest to jakiś dramat, który dla widza wydaje się być śmiechem przez łzy.
No i oczywiście chyba najbardziej znana scena tego filmu, dla której choćby warto poświęcić te 37 minut, to kąpiel w basenie Marylin i ujęcie jej nagich pośladków, jako ostateczne utrwalenie jej pozycji seksbomby lat 60. Film ten (aczkolwiek niedokończony) należy traktować raczej jako pewnego rodzaju wspomnienie niż pożegnanie (o tym już była mowa) i bardziej brać właśnie jako komedię nawiązującą do slapstickowych trików filmowych. Rozpatrując ten film jednak całościowo moja ocena brzmi 8,4/10. Polecam obowiązkowo fanom MM!

ocenił(a) film na 6
diego88

Moim zdaniem Audrey Hepburn była ładniutką, ale zupełnie przeciętną aktorką. W związku z tym stawianie jej nad M. Monroe pod względem aktorskim jest nieporozumieniem. Nie wiem komu Monroe nie dorownywala, ale wiem, ze byla jedyna. A role w Bus Stop, Pol zartem, pol serio czy Slomianym wdowcow to historia kina.

ocenił(a) film na 8
donizetti8888

Moim zaś zdaniem to jak porównywać srebro i platynę. Wiadomo, że amatorów srebra jest wielu, ale platyna dla krytyków przedstawia się oczywiście drożej. Podobnie jest z MM i AH, tak w oczach krytyków, jak pewnie i fanów, a przynajmniej pewnych grup. Oczywiście filmów z Hepburn znakomitych nie przywołuję, bo za dużo miałbym pisania przy ledwie kilku takich z Monroe. Choć nie odbieram jej niczego, moim zdaniem obie panie dzieliła jednak przepaść profesjonalnego podejścia do swego zawodu i tyle.

ocenił(a) film na 6
diego88

Jasne! Zostajemy przy swoich zdaniach. Tylko gdybyś mogł przywołać te "znakomite" Twoim zdaniem filmy z AH...Tak z ciekawości...Tylko pomińmy, proszę, "Rzymskie wakacje" i 'Śniadanie" w którym, moim zdaniem, stworzyła postać kompletnie nieadekwatną do pierwowzoru literackiego.

ocenił(a) film na 6
donizetti8888

Znalazłem coś takiego. E.T dość trafnie ujęła to, co przyszło mi na myśl juz dawno na temat naszej slicznej Audery...
http://film.wp.pl/id,110692,title,Emma-Thompson-Audrey-Hepburn-nie-umiala-spiewa c-i-grac,wiadomosc.html?ticaid=1d829

ocenił(a) film na 8
donizetti8888

Tak, tak. E.T. jest znakomitym biografem Hepburn, to każdy wie ha ha ha. Z całym szacunkiem dla Twej inteligencji nie skomentuje jednak tej wypowiedzi, bo co ma śpiewanie do gry Hepburn (choć tu paradoksalnie śpiew z "My Fair Lady" przypadł do gustu realizatorom, ale ostatecznie woleli bez ryzyka zaangażować dublerkę- odsyłam do biografii Hepburn). Wybacz, ale nie przywykłem do dyskusji z kimś kto wyszukuje pierwszy lepszy chłam z Internetu i czyni go reprezentatywnym. Naprawdę mam Ci podsyłać tysiąc linków, gdzie krytycy kina i znawcy materii (a nie jakieś imitacje aktorek- nigdy nie lubiłem Emmy, choć może słowo "imitacja" to przesada, kajam się) oceniają grę Heoburn? Oszczędzę nam obojgu pracy, znów zawierzając, iż spojrzysz na dwie strony medalu, a nie będziesz fanem brukowców (choć wyższy wysiłek podobno boli, więc może nie powinienem się wtrącać?). Może też spójrz na nagrody przy obu paniach? Tam są tytuły filmów, za które je otrzymywały (naprawdę czasem jestem leniwy i nie chce mi się wymieniać 15 dobrych lub bardzo dobrych filmów z udziałem tej Pani, skoro masz wszystko na tacy, wystarczy ruszyć głową i kliknąć "nagrody":) ). Dodam jeszcze, że zapoznałem się tak z filmografią Hepburn, jak i Monroe, filmami dokumentalnymi o obu oraz pozycjami bibliograficznymi (choć tu faktycznie przewaga miażdząca biografii Hepburn- Walker, Spoto, Stresau, Ferrer itp.), więc powiedzmy, że mam prawo przynajmniej wypowiadać swe subiektywne zdanie w opaciu o analizę obu stron. Niestety Monroe nie wytrzymuje porównania w żadnym stopniu na polu aktorskim z takim zjawiskiem, jakim była Audrey Hepburn, choć oczywiście w kwestii symboli kina oraz pewnego symbolu kultury obie należy docenić w porównywalnym stopniu, choć obie stworzyły zupełnie odrębne wizerunki gwiazdy filmowej. Monroe pomógł nieco marketing oraz naturalny czar i naiwność, których nigdy jej nie brakowało. Może to właśnie dlatego, w ujęciu kulturowego symbolu w rankingu AFI na 100 gwiazd wszechczasów Monroe zajęła aż 6 miejsce. "Niestety" Audrey Hepburn była trzecia. Dziękuję.
Choć wszystko jest subiektywne, pewnie. Ale osobiście nie czuję się na siłach, by drążyć wątek, jeśli ktoś za autorytatywne podaje link z wp.pl, gdzie jakaś współczesna aktorka krytykuje gwiazdę kina, do której nawet się nie zbliży do końca swojego życia. To tak jakbym tutaj zacytował zdanie jakiegoś zazdrosnego partnera Monroe (hipotetyzuję): "nie lubię jej, nie umiała śpiewać ani grać". Jakkolwiek, mimo pewnej dozy żenady czytając Twoje słowa, dostarczyły mi one również nieco śmiechu. Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 6
diego88

Drogi diego88, no już wybacz mi ten link do ET (mam pecha, bo jej również nie przeceniasz :-). Ani to dla mnie reprezentatywne, ani jakis argument w tej luznej wymianie zdan. Po prostu wrzucilem, bo mam podobne odczucia na temat AH co jej mlodsza koleżanka.
Wiesz, czytając Twoje dwa obszerne posty i wycieczki do moich, jak to atrakcyjnie ująłeś, błyskotliwych argumentów dochodzę do wniosku, że wchodzimy na teren gustów, o ktorych, banal, się nie dyskutuje. Więc jeszcze raz: pozostajemy przy swoich zdaniach. Wbrew pozorom jakie najwyrażniej odniosłeś - dośc dobrze, jak sądzę, znam historię kina i całkiem sporo filmów w życiu widziałem. Ja w aktorstwie AH nie widzę niczego "danego z góry" (zdaje się, ze takiej frazy gdzieś uzyles) - dla mnie jest aktorką zupełnie drugorzędną, choc z jakis powodow producenci dawali jej ciekawszy materiał do grania niż Monroe. Jej chyba sztandarowa rola dzięki ktorej jeszcze się o niej pamięta - w "sSniadaniu" (naprawdę uważasz, że to film "genialny"?) jest, MOIM ZDANIEM, kompletnie obok tego jak wyobraził sobie tę postać Capote. I nie dostrzegam tu ani "wlasnej ekspresji" tylko brak silnego zmotywowania i odwagi, by tę potać w y k r e o w a ć naprawdę. Bardzo łatwo jednak mogę sobie wyobrazić jaką magiczna mogłaby być w tej roli Marilyn Monroe. Powtórzę: to są moje odczucia i intuicję zapewne wynikające z tego, że dla mnie Monroe jest platyną, a nie srebrem. Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu pięknych chwil w kinie.

ocenił(a) film na 8
donizetti8888

PS: zauważyłem jeszcze, że piszesz, że tak genialne filmy, jak "Śniadanie u Tiffany'ego" i "Rzymskie wakacje" nalezy pominąć, bo... stworzone postaci były "kompletnie nieadekwatną do pierwowzoru literackiego" (a i nie uogólniaj, ale rozdziel, że piszesz tylko o "Śniadaniu"- jak widzisz "Rzymskich wakacji" nie udało się podciągnąć pod ten absurdalny argument nawet he he). Mogę niekomentować tego pseudoargumentu? Pomińmy może całe kino, bo zamiast idealnie odwzorować każdy detal każdej książki pozwala reżyserom na własną wizję, a aktorom na własną ekspresję. Na tej zasadzie pomińmy także idiotyczne posty pisane na szybko zupełnie bez ładu i składu. Pomińmy ten jakże błyskotliwy "argument", że dlatego właśnie nalezy pominąć te dwa (a właściwie jeden uściślając) filmy. Kolejna salwa śmiechu. Nie traktuj tego personalnie oczywiście, z całym szacunkiem, ale gdy ktoś tak argumentuje, to nie wróżę wielkiego obeznania w temacie. Choć mogą zdarzać się wyjątki, może to tylko taka prowokacja, w jaką dałem się złapać z tym "pomińmy"? Ale chyba pisałeś zupełnie poważnie, dlatego tym bardziej pomińmy wikłanie się w tak absurdalne "dyskusje". Pozdrawiam i życzę wielu owocnych seansów.
PS2: ja naprawdę bardzo szanuję i cenię postać MM. Tak, jakby Sz. P. dał się zwieść pozorom :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones