Dla mnie to nie było współczesne "love story",tylko raczej film o przeciwstawieniu sobie dwóch różnych światów i różnych wartości.Powiem szczerze,że przez 3/4 seansu miałem ochotę wyłączyć film i totalnie go zjechać,bo mnie po prostu nudził i irytował,ale ostatnie pół godziny,czy 20 minut uświadomiło mi,że to był celowy zabieg reżysera.Z jednej strony ukazanie tego nihilistycznego świata rozrywki bez żadnych zasad i hamulców,ze zblazowanymi i irytującymi bohaterami,którzy miotają się bez sensu i wypowiadają pseudomądrości na poziomie buntowników z gimnazjum - a z drugiej strony rodzinny świat wartości,zwykłe można powiedzieć monotonne życie.Są w tym filmie dwie sceny,które mnie poruszyły - mianowicie powrót Goslinga do umierającego ojca i scena,gdy Mara przeprasza swego ojca że go zawiodła na parkingu,plus ta modlitwa po śmierci Portman."Kto pierwszy jest bez winy,niech rzuci kamieniem".Film warty zobaczenia,mimo trudnej formy.