Jan De Bont po sukcesie pierwszego "Speeda" i "Twistera" nakręcił drugą część swojego pierwszego filmu. Niestety. Pierwsza część była znakomitym, dynamicznym filmem, w którym cały czas coś się działo, a akcja nie zwalniała aż do końcowych napisów. Ciekawy scenariusz, nieustające napięcie, dynamiczny montaż i świetny duet Bullock-Reeves - to największe plusy pierwszego "Speeda". 3 lata później (po drodze był także świetny "Speed") De Bont zrobił drugą część, w której nie zgodził się zagrać Keanu Reeves na rzecz występu w "Adwokacie diabła" z Alem Pacino. I miał rację (szacunek za umiejętne wybieranie scenariuszy). Gdy film pod "obiecującym" tytułem "Speed 2: Wyścig z czasem" wszedł do kin okazał się... klapą i początkiem załamania się kariery De Bonta. Bo oto po dwóch świetnych, efektownych filmach zrobił (moim zdaniem) takiego gniota. Po pierwsze nic nie trzyma sie tu przysłowiowej "kupy". Scenariusz jest tragiczny i chyba był pisany na kolanie, bo wiadomo było, że film zarobi dużo kasy - to takie jechanie na popularności i sukcesie poprzednika. Film miał zdecydowanie większy budżet niż jedynka, około 110 milionów, ale nie został należycie wykorzystany. Film w ogóle nie jest efektowny, a już po 20 minutach w czasie seansu widzowi zaczyna towarzyszyć nuda. Co do aktorstwa, Reevesa zastąpił nijaki w roli Alexa Jason Patrick. Również ceniony aktor, Willem Dafoe wypadł słabo, ale to chyba wina scenariusza, który nie dał mu pola do popisu. Jedynie Sandra Bullock wypadła nieźle, choć gorzej niż w pierwszej części. Sceny akcji na statku są fatalne, a ostatnia scena cumowania do portu niezamierzalnie śmieszna. Dialogi aktorów są drętwe, a reżyserii praktycznie brak. Moim zdaniem 2/10 (ze względu na Sandrę). Klasyczny przykład, że czasami nie należy robić kontynuacji znakomitych filmów.