Kontynuacja popularnego filmu sensacyjnego „Largo Winch”, porównywanego ze słynnymi seriami przygód Jasona Bourne'a i Jamesa Bonda. Jedna z największych europejskich produkcji roku, do której zdjęcia kręcono w Niemczech, Francji, Belgii, Tajlandii i Hongkongu. W gwiazdorskiej obsadzie u boku przystojnego Tomera Sisley, dawno niewidzianej na ekranach kin Sharon Stone („Nagi instykt”, „Kasyno”, „Broken Flowers”) oraz ulubionego aktora Emira Kusturicy – Mikiego Manojlovica („Underground”, „Czarny kot, biały kot”) debiutująca w wysokobudżetowym kinie akcji Weronika Rosati! Po śmierci ojca Largo Winch (Sisley) dziedziczy niewyobrażalną fortunę i stanowisko prezesa międzynarodowej korporacji „W”. Nikt nie podejrzewa nawet, że miliarder postanowi pewnego dnia sprzedać swoje udziały i poświęcić się działalności humanitarnej. Gdy jednak czyhający na akcje firmy „W” potężni konkurenci oskarżą go o dokonanie zbrodni przeciwko ludzkości, a na jego trop wpadnie przebiegła agentka Interpolu (Stone), Winchowi nie pozostanie nic innego, jak udać się w niebezpieczną podróż w poszukiwaniu dowodów swojej niewinności. Obfitująca w niezwykłe pościgi, walki oraz akrobatyczne wyczyny intryga zawiedzie bohatera w samo serce birmańskiej dżungli...
NOWA PRZYGODA
Gdy Largo Winch wchodził na ekrany kin, film „Spisek” już powstawał. „To producentka Nathalie Gestaldo wpadła na pomysł drugiej części - wyjaśnia Jérôme Salle. - Julien Rappeneau i ja długo o tym rozmawialiśmy, zaczęliśmy wymyślać historię, a przede wszystkim odkryliśmy, że mamy ochotę na nakręcenie drugiej części. Robienie filmu jest długim procesem, który sie nie uda, jeżeli brakuje chęci. Dopiero po nakręceniu i premierze pierwszej części „Largo Wincha”, powstała zasadnicza część scenariusza kontynuacji. „Kiedy zdecydowaliśmy się ją nakręcić, przejrzałem ponownie wszystkie albumy – kontynuuje Julien Rappeneau - Naszym celem było napisanie scenariusza, który w dużej mierze byłby oparty na świecie znanym z komiksu „Largo Winch”, ale stanowiłby odrębną historię. Zależało nam na tym, żeby była oryginalna. Osobiście, jako widz, lubię być zaskakiwany przez adaptację utworu, który dobrze znam. Skonfrontować ją z moją reżyserką wizją. Wspólnie z Jérômem chcieliśmy się tą przyjemnością podzielić z widzami. Ważne też dla nas było, by zachować ducha, zarówno komiksu, jak i pierwszej części filmu. Nadrzędnym celem drugiej części było ulepszenie: „Mam tendencję do widzenia w moich filmach głównie tego, co nie wyszło najlepiej - wyjaśnia Jérôme Salle. Chciałem więc zmienić to, co uznałem za rozczarowujące i zachować to, co wydawało mi się wystarczająco udane. Na wszystkich etapach, od pisania scenariusza aż do postprodukcji”. W tym przypadku to, co najlepsze, to zapewnienie widzom jeszcze lepszej rozrywki. „W zasadzie jest to słowo najbardziej odpowiednie – potwierdza Jérôme Salle. Powinno być więcej gry, więcej zabawnych momentów, humoru, więcej akcji… I jeszcze więcej emocji, co w tym przypadku owocuje historią miłosną. Pierwsza część była zbyt poważna. Wynikało to z różnych konieczności: trzeba było przedstawić opowiadaną historię i postacie. Mimo że nie trzymaliśmy się ściśle pierwowzoru komiksowego, ramy historii zostały zachowane. Przy drugiej części mieliśmy znacznie więcej swobody”. W podobnym tonie wypowiada się Julien Rappeneau: „W pierwszej części ekspozycja była dosyć wyraźna, jednakże ostatecznie nie przeszkadzała w pozytywnym odbiorze historii. Geneza postaci sama w sobie była na tyle ciekawa, aby przyciągnąć widza (mimo tego, że w niektórych momentach spowalniała film). Jednakże dopiero uwolniwszy się od niej, można było nakręcić film bardziej rytmiczny i gęstszy emocjonalnie. Z mniejszą dawką tego całego „blabla” finansowego. Jednakże to „blabla” było konieczne do rozwinięcia intrygi, tak by była dla wszystkich zrozumiała. Nie chcieliśmy, żeby widz poczuł się wyłączony z historii” – dodaje Julien Rappeneau. „Czasem jednak trzeba uprościć pewne kwestie. Nie należy jednak robić tego przesadnie, bowiem ekonomia, także i dzisiaj, stanowi istotny składnik codzienności. Codziennie słyszymy przecież o notowaniach na giełdzie, funkcjonowaniu przedsiębiorstw itp.”. „Przy pracy nad tego typu scenariuszem napotykamy dwie trudności – wyjaśnia twórca. Pierwszą z nich jest wymyślenie spisku, który byłby odpowiednio rozbudowany i skomplikowany, a przy tym zrozumiały dla widza. Drugą zaś podanie informacji finansowych ważnych z punktu widzenia tego spisku. Trzeba wybrać dobry moment i zrobić to jeden jedyny raz. Pułapką jest powtarzanie tej informacji, w obawie, że widz jej nie wychwycił. Powtarzanie osłabia jej wartość. Należy zminimalizować dawkę podawanych informacji i odwołać się do nich w odpowiednim momencie, znaleźć jasny sposób na ich przekazanie. Później jest kilka możliwości poprowadzenia akcji. Załóżmy na przykład, że Largo decyduje się na sprzedaż koncernu. Jest to dobry moment na przekazanie dosyć szczegółowej informacji finansowej, gdyż współgra to z postacią bankiera (granego przez Anatole’a Taubmana), który mógłby wytłumaczyć na czym polega cały proces sprzedaży, dodać element komediowy, który sprawiłby, że nie byłaby ona niestrawna dla oglądających”. W trakcie pisania nie mogło się obyć bez konsultacji z Tomer’em Sinsleyem. „Zawdzięczamy mu kilka interesujących komentarzy - powiedział Jérôme Salle - spojrzenie okiem aktora, odmienne od naszego. On bowiem czytał scenariusz oczyma granej przez siebie postaci”. Aktor inaczej widzi jej rozwój, doskonale wie, do jakiego momentu chce ją doprowadzić. „W „Largo Winch” chodziło o zdobycie władzy, pogodzenie się z przeznaczeniem. W „Spisku” mamy do czynienia z człowiekiem dojrzałym, który nie musi już nic udowadniać, który zaakceptował swoją pozycję. Pogodził się z ojcem i poukładał sprawy, które przeszkadzały mu wejść w dorosłość”. „Na początku „Spisku” - kontynuuje Jean Rappeneau - życie bohatera ciągle jeszcze jest wywrócone do góry nogami, w związku z objęciem szefostwa ogromnego koncernu. Pojawia się mnóstwo pytań: Co zrobić z tak wielką władzą, z taką ilością pieniędzy, z funkcją, którą pełni? „To tematyka bliska postaci superbohatera. Często superbohater zyskuje władzę, o którą nie zabiegał, i ta władza wymusza na nim ogromną odpowiedzialność. Co z nią uczyni? Czy przyniesie ona zło czy dobro? To właśnie ta niepewność jest najbardziej interesująca.”
ZWYCIĘSTWO ZA WSZELKĄ CENĘ?
Pisząc scenariusz drugiej części przygód Largo Wincha, duet oparł się na dwóch tomach sagi komiksowej. Były to: „Twierdza Makiling” i „Godzina tygrysa”, a akcja obu rozgrywa się w Birmie. „Film nie jest wierną adaptacją sagi, w miarę kręcenia coraz bardziej oddalaliśmy się od pierwowzoru” wyznaje Jérôme Salle, „Pisanie oryginalnej historii wydawało się o wiele ciekawsze”. Julien Rappeneau w ten sposób uzasadnia wybór tych dwóch tomów: „W komiksie pojawia się informacja, że Largo przez pewien czas mieszkał w Azji, którą przemierzał głównie pieszo. Spotkania, które wtedy mogły mieć miejsce, bardzo wpłynęły na naszą wyobraźnię. Zresztą, sam region wydaje się bardzo interesujący. Kompromisy, więzi, jakie wielkie grupy mogą utrzymywać z krajami, gdzie panuje dyktatura, jak np. Birma, to tematy, które chcieliśmy poruszyć. Od samego początku chcieliśmy ukazać Largo w sytuacji, w której musi się on zmierzyć z przeszłością swojego ojca. Następnie ważne było pokazanie jak bohater radzi sobie z zastaną sytuacją”. Jeśli nawet film „Spisek” nie jest niczym innym jak kinem akcji, to jednak nie brakuje w nim trudnych tematów, jak choćby motyw wykorzenienia, relacje ojciec – syn, a także sukces i jego konsekwencje. „To jedno z głównych pytań filmu – kontynuuje Jean Rappeneau – Czy można odnieść sukces w świecie biznesu bez zanurzania się w sprawy mniej lub bardziej naganne, a nawet, z moralnego punktu widzenia, zasługujące na potępienie? Largo na samym początku chce sprzedać koncern, gdyż sądzi, że dzięki temu lepiej spożytkuje pieniądze”. Podobne odczucie ma Jérôme Salle: „Tak jak James Bond jest w dużej mierze produktem zimnej wojny, tak samo postać Largo jest wynikiem triumfującego kapitalizmu. Tak więc bohater sam w sobie kryje pewną dwuznaczność. Czy można stać na czele setek osób i zachowywać się moralnie, nie wyrządzać zła? Oto jest prawdziwe pytanie, które w filmie pojawia się w kontekście ojca, budowniczego całego imperium… Largo jest dziedzicem, i jeśli chce, żeby imperium przetrwało, musi rozważyć tę kwestię. W drugiej części, kiedy już wiadomo, że zaakceptował swoją nową sytuację, pytanie dotyczy raczej tego, czy będzie on w stanie przyjąć wynikającą z niej odpowiedzialność.”. Largo, bohater o wyśnionym, lecz narzuconym przeznaczeniu, przypomina inną postać mitologiczną. „To ten sam typ, co Michael Corleone w „Ojcu Chrzestnym”. Corleone starał się upodobnić do przeciętnego Amerykanina, niestety, po tym jak jego brat został zamordowany, a ojciec ranny, musiał stać się nagle głową rodziny. Jest to w pewnym sensie pułapka przeznaczenia - przeznaczenia, którego wcale nie chciał. Rzecz to o tyle interesująca, że podobne przeżycia ma każdy z nas: zawsze jest różnica między tym, co chcielibyśmy zrobić, co jesteśmy w stanie zrobić i tym, do czego zostaliśmy stworzeni. „Pod czujnym okiem Jean’a Van Hamma, który zajął się dopracowaniem scenariusza, tekst zyskał wreszcie ostateczną formę” – powiedział Jean Rappeneau. Pojawiły się zarówno nowe postacie, jak i te dobrze znane z komiksu, jak chociażby, stojący na czele koncernu „W”, Cochrane. „W pewnym sensie jest on człowiekiem – widmem - wyjaśnia Jean Rappeneau - który kiedyś pracował dla „W”, a teraz, dzięki Largo, wraca na sam szczyt. To technokrata, widać to w jego stylu, decyzjach, sposobie zarządzania. Ulrich Tucker bardzo ożywił tę postać”. Inną istotną postacią z komiksu jest Simon, powiernik Largo, zagrany przez Oliviera Barthélemy’ego. Z kolei postać Gauthiera (Nicolas Vaude), obecnego już w filmie „Largo Winch”, została znacznie rozbudowana. „Gauthier jest nieco marzycielski, gadatliwy, odklejony od rzeczywistości, ale też obdarzony zdrowym rozsądkiem. Wspiera Largo” – opowiada Jean Rappeneau. „Naturalną koleją rzeczy było rozwinięcie tej postaci, głównie, dlatego, że jest zabawna i budzi przywiązanie. To dosyć klasyczna rola: giermek u boku bohatera, wciągnięty w przygodę trochę wbrew samemu samemu. To zawsze podoba się w kinie.” Dodatkową zaletą filmu, którą podkreśla Jérôme Salle, jest pojawienie się sporej ilości nowych postaci. Jedną z nich jest Alexandre Jung, której nieodżałowany Laurent Terzieff oddał stanowisko. Jean Rappeneau tłumaczy: „skoro Nerio Winch jest nieobecny w drugiej części, umiera bowiem w pierwszej, zależało nam na stworzeniu postaci wywodzącej się z jego środowiska, jego generacji… kogoś, kto odgrywałby rolę łącznika między obiema częściami filmu, zapewniając kontynuację wątku. Jung uchodzi za szlachetnego człowieka – kierował Czerwonym Krzyżem, a więc wydaje się człowiekiem moralnie bez zarzutu, kimś, kto dokonał wielkich czynów w swoim życiu. Tym bardziej interesujące było odkrywanie jego słabości, błędów, sprawdzenie, na ile udaje. Odkryciem tej strony Junga zajmuje się Diane Francken, prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego, która prowadzi śledztwo na temat koncernu „W”. „To postać złożona, niejednoznaczna, przez co interesująca. Jest bardzo inteligentna, niestety, mimo dobrej woli, popełnia błąd. Kolejnym ciekawym elementem tej postaci są jej relacje z mężczyznami: kobieta 40 lub 50-letnia kolekcjonująca młodych kochanków. Przez to jej relacja z Largo jest ambiwalentna. Wszystkie te postaci tworzą bardzo ciekawe zbiorowisko, do którego zaliczyć trzeba również Malunaï, młodą wieśniaczkę, którą Largo poznaje na początku filmu. W „Spisku” rządzi eklektyzm. Podkreśla to Jérôme Salle: „Bardzo lubię, kiedy jest wiele ukrytych znaczeń, wiele warstw interpretacyjnych, kiedy 12-letnie dziecko może czerpać taką samą przyjemność z oglądania filmu, jak 40-letni profesor. W „Spisku” ta wielowymiarowość jest bardzo ważna, umiejętność oscylowania między realizmem, rzeczywistością a elementami humorystycznymi. Zawsze staramy się, aby nasze postaci były z krwi i kości, przez co bliskie widzowi. Jest to jednak niezmiernie trudne, szczególnie w przypadku filmów takich jak Largo, gdzie wychodzimy z pewnej struktury. Pisząc scenariusz mam zawsze na uwadze słowa Hitchcocka, który powiedział: „Czarny charakter jest zawsze bohaterem swojej historii”. I o tym nie można zapomnieć: aby pokazać historię jego oczyma i oczyma innej postaci z filmu, pokazać sprzeczne wartości, motywacje. Tym, co pozostaje, to pobudzić te postaci do życia…”
ZDJĘCIA
Podobnie jak w pierwszej części, tak i w kontynuacji, w postać Largo wciela się Tomer Sisley. Obaj, zdaniem Jérôme’a Salle, mają wiele punktów wspólnych: „pewne cechy charakteru, podobne wątpliwości. To wszystko sprawia, że Tomer łatwiej może zrozumieć graną przez siebie postać”. Sam aktor bardzo się zmienił od czasu pierwszej części: został ojcem, dojrzał, ma mniej do udowodnienia sobie i innym. „Podczas kręcenia pierwszego „Largo” nie cieszył się jeszcze pełnym zaufaniem ekipy, musiał ciągle dowodzić, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu, że nadaje się do zagrania tej roli. Teraz to się zmieniło, dzięki czemu Tomer nabrał więcej pewności siebie i więcej swobody, także w sposobie interpretacji granej przez siebie postaci”. Jednakże mimo wszystko podejście Tomer’a się nie zmieniło. „Zawsze był perfekcjonistą, uwielbiał przebywać na planie i pojawiać się tam, nawet gdy nie było wyraźnej potrzeby – podkreśla Jérôme Salle. Czasem sam musiałem go prosić o opuszczenie planu, ponieważ dekoncentrował innych!” Aby wesprzeć Tomera Sisleya, i lepiej poprowadzić postać Largo w świecie biznesu, Jérôme Salle, poprosił o pomoc Laurenta Terzieffa. „To, co najbardziej mnie w nim urzekło, chociaż nie miałem okazji spędzić z nim zbyt wiele czasu, to jego niezwykła otwartość umysłu, sprawiająca, że wydawał się kimś więcej niż tylko doskonałym aktorem. Jeżeli on zgodził się pracować nad „Spiskiem”, to dlatego, że historia wydała mu się zabawna, dlatego, że spodoba mu się scenariusz. Pamiętam pierwszą rzecz, jaką mi powiedział podczas rozmowy telefonicznej: : „Mam problem - nie jestem pewien czy będę w stanie zagrać tę rolę. To skomplikowane”. To było szczere, on naprawdę się wahał. Bardzo dobrze ten przykład pokazuje jak skromny jest to człowiek.” Powiązanie Tomera Sisleya z Laurentem Terzieffem oraz z Sharon Stone było, zdaniem Jérôme’a Salle, doskonałym pomysłem. „Ta mieszanka tak różnych aktorów i różnych światów wydawała mi się bardzo pociągająca. Wspaniale było zobaczyć Laurenta Terzieff i Sharon Stone razem na planie. „Dla każdego kinomana ta ikona kina amerykańskiego uosabia panią prokurator… To jedna z nielicznych aktorek, która łączy piękno i magnetyzm z niezwykłą inteligencją.” Sharon Stone dosyć późno pojawiła się w filmie. „Casting do tej roli odbywał się już podczas zdjęć, na samym początku nie byłem przekonany do pomysłu powierzenia roli aktorce amerykańskiej. To dlatego, że Amerykanie niechętnie opuszczają swoje środowisko, wychodzą poza to, co już dobrze znają. Przekonała mnie Nathalie Gastaldo i miała rację. Sharon Stone doceniła rolę i odczuwała sporą przyjemność z wcielania się w postać. Tym bardziej, że rola miała drugie dno, pozwalała na zabawę własnym wizerunkiem.” Zwłaszcza w scenie, w której Sharon ubrana w białą sukienkę zakłada nogę na nogę – filmowy cytat z „Nagiego Instynktu”. „Wydawało mi się, że jest to jak najbardziej zasadne w „Spisku”, jest to film dla szerokiej publiczności, w którym możemy sobie pozwolić na zabawę różnymi kinowymi schematami.” Casting zakończony, ekipa rusza na plan. To początek prawdziwej wycieczki dookoła świata, 99-dniowego maratonu filmowego. Jérôme Salle wspomina: „Zaczęliśmy od Tajlandii, od wioski o nazwie Malunaï, od obozu wojskowego, czyli od tego wszystkiego, co można znaleźć w dżungli, w Birmie. Następnie przenieśliśmy się do Bangkoku, później do Hongkongu. Potem przez Belgię i Niemcy dotarliśmy na południe Francji, by tam nakręcić scenę upadku. Na koniec jeden dzień w Londynie. A potem poszedłem spać (śmiech)”. Jérôme Salle miał bardzo konkretną wizję atmosfery, jaką chciał stworzyć w „Spisku”. „To, co podoba mi się w „Spisku”, to fakt, że jesteśmy w stanie połączyć kilka bardzo odmiennych światów, swobodnie przechodzić od jednego do drugiego. W „Largo Winchu” pokazaliśmy nowoczesny, zimny obraz świata, z drapaczami chmur, miastami, biurami. W „Spisku” zaś zupełne przeciwieństwo - dżunglę. Zależało mi, aby pójść w stronę obrazu łagodnego, nasyconego kolorami, aby w efekcie połączyć film przygodowy z thrillerem, dla którego właściwe są raczej ciężkie, zimne tonacje. Bardzo chciałem utrzymać przygodowy charakter filmu”.
KRĘCENIE BARDZO FIZYCZNE
Przygoda rozpoczęła się w Mae Hong Son na północy Tajlandii sceną kaskaderską w wykonaniu Tomera Sisleya. Jeden z licznych pokazów brawury, które trzymają w napięciu i zapewniają filmowi odpowiednią dynamikę, na czym bardzo zależało Jérôme’owi Salle. W jego zamyśle „Spisek” miał być bardzo żywym, dynamicznym filmem: pełnym zwrotów akcji, pościgów, zgiełku. Nic nie zostało zaoszczędzone Tomerowi Sisleyowi, który wykonał większość scen kaskaderskich, łącznie z upadkami. Nawet jeśli aktor jest sprawny fizycznie, tak intensywny wysiłek wymaga przynajmniej pięciomiesięcznego przygotowania. „Trening był bardzo ostry – wspomina odtwórca głównej roli – pierwszego dnia po zakończeniu zdjęć do pierwszej części, miałem wypadek na nartach, przez co musieliśmy nieco zwolnić tempo. Musiałem włożyć sporo wysiłku w ćwiczenia, żeby wrócić do dawnej formy. Trenowałem 4-5 razy w tygodniu, średnio po dwie godziny: siłownia, różne sporty, także walki, jak grappling (rodzaj walki wręcz wykorzystujący techniki chwytów), nastawione głównie na ruch. Od kilku lat uprawiam sport na całkiem wysokim poziomie, dzięki czemu wiem jakie ćwiczenia stosować. Miałem także trenera od rzeźby ciała. Nie znoszę tego, więc tym bardziej potrzebowałem kogoś, kto mnie zmobilizuje do tego rodzaju ćwiczeń, pokaże mi jak właściwie pracować”. Był to trening bardzo użyteczny pod kątem filmu i scen kaskaderskich, które Tomer musiał zagrać. „Zacząłem pracować z Philippe’em Gueguanem, odpowiedzialnym za kaskaderów, jakieś dwa miesiące przed rozpoczęciem zdjęć. Szybko się uczę układów. Praca polegała więc na przystosowaniu się do nich, na uczestnictwie w ich wymyślaniu, a nie tylko na bezmyślnym ich powtarzaniu”. Potwierdza to Jérôme Salle: „Wszystkie sceny walk są przemyślane, zaplanowane, scenariusz służy jedynie jako podstawa, na której Philippe opiera się, tworząc choreografię scen kaskaderskich. Podczas realizacji pierwszej części, Tomer musiał się sporo nauczyć, aby osiągnąć pewien poziom. Przy kontynuacji było o wiele łatwiej, znał już bowiem rolę, wczuł się w wojownika, którego miał zagrać, nie pozostało mu więc nic innego, niż tylko nauczyć się układu”. Cała sztuka polega na odpowiednim sfilmowaniu tych scen. „Sposoby są dwa, wyjaśnia reżyser, i zasadniczo różnią się od siebie”. Przy kręceniu pierwszej z tych scen, która rozgrywa się w wiosce, postanowiłem zrezygnować z - bardzo modnego od czasów Jasona Bourne’a - agresywnego, szybkiego montażu. Chciałem wykorzystać fakt posiadania dwóch aktorów zdolnych do wykonywania scen walki, aby ograniczyć cięcia do minimum. Zastosowałem małą liczbę planów, co daje efekt gwałtowności, ponieważ nie ma udawania przy uderzeniach. To jest także związane z atmosferą nieco westernową, która panuje w tej wiosce. Przywodzi na myśl klasyczne kino, takie puszczenie oka w stronę przeszłości. Druga scena z kolei, rozgrywająca się w hotelowym pokoju, została zdecydowanie bardziej pocięta.” W niektórych przypadkach tradycyjny scenopis nie wystarcza, aby zwizualizować pomysł. Trzeba przygotować animację. Tak było w przypadku sceny pościgu otwierającej film i sceny skoku. „To wymaga jeszcze większej precyzji – wyjaśnia reżyser – umieszczamy scenografię, samochody, aktorów w komputerze, później wybieramy kąty kręcenia i ogniska kamery. Możemy również pociąć scenę, co jest bardzo użyteczne. Przy scenie skoku musieliśmy przetestować najpierw różne warianty. Zobaczyć ją kręconą w szerokim planie i zbliżeniach, przygotować także mieszankę ujęć. Sprawiła nam spore trudności. Tomer Sisley musiał powtórzyć skok aż 111 razy!”. „Nie wspominając już o dmuchawie – śpieszy dodać aktor – trzeba zdać sobie sprawę, że między samym skokiem, a otwarciem się spadochronu mija jakieś 50-55 sekund, jeśli zaś skaczemy jak strzała z głową do dołu, prędkość zwiększa się ze 170 nawet do 300 km/h. Wbrew temu, co można pomyśleć, najniebezpieczniej jest nie wtedy, gdy się czegoś chwytamy w trakcie upadku, lecz wtedy, gdy upadamy na płasko, tak jak to robi operator kamery, mimo że to aktor spada z prędkością 300 km/h, operator zaś 170 km/h. Jedna mała pomyłka może mieć ogromne konsekwencje. Tomer Sisley korzystał z rad doświadczonych ludzi: Jean’a-Philippe’a Ricordeau i Babylones. Za pierwszym razem scena bójki z upadkiem była kręcona w warunkach rzeczywistych. Jérôme Salle wiedział, że wszystko, co zobaczymy na ekranie, sprawi ogromną przyjemność aktorowi. „Napisałem ją, gdyż wiedziałem, że Tomer sobie z nią poradzi. Nalegał bardzo na dwie sceny: pilotowania helikoptera i base jump (skok ze spadochronem z wieżowca). Nie udało mi się wcisnąć do filmu skoku, ale znalazłem miejsce na helikopter”. Tomera Sisle’a nic nie jest w stanie zatrzymać, reżyser jednak jest bardziej ostrożny. „Nie można nadmiernie ryzykować dla jakiejś sceny. Z nas dwóch, mówi Jérôme Salle, ja jestem bardziej rozsądny. Zdarza mi się na przykład odmówić powtórzenia ujęcia, jeśli wydaje mi się, że kolejne będzie jedynie niewiele lepsze od poprzedniego, a byłoby dodatkowym ryzykiem. Nigdy o tym nie zapominam. Możemy wszystko przygotować, jednakże zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że zajdzie coś nieprzewidzianego, co doprowadzi do wypadku. To dlatego nakręciliśmy tę scenę jako ostatnią – wiemy, że agencje ubezpieczeniowe są cyniczne (śmiech)”. Realizacja filmu, w którym sceny kaskaderskie kręcone są bez pomocy komputerowej animacji, dodaje rezultatom realizmu, ale i podnosi ryzyko. „Całkiem uczciwie - wyznaje Jérôme Salle - muszę powiedzieć, że gdybym miał na nowo zrobić ten film, nie podjąłbym się tego. To mój trzeci film i po raz pierwszy odczuwałem niepokój. Prawdą jest bowiem, że kiedy masz scenę z samochodem, który jedzie z pełną prędkością, innym, który jedzie zygzakiem, cysterną, która wybucha i jeszcze jednym autem, które skacze i spada tuż przed tym, jadącym zygzakiem, wtedy nawet ziarenko piasku, które znajdzie się w nieodpowiednim miejscu, może stać się przyczyną tragedii. Z drugiej jednak strony fakt, że aktorzy przeżywają grane sceny sprawia, że ich emocje są prawdziwsze. W tej konkretnej scenie aktorzy są w samochodzie, który ma system podwójnego sterowania, z układem kierowniczym przeniesionym na dach. Wydaje mi się, że to pierwszy taki przypadek w Europie. Samochód prowadzi kaskader, aktorzy zaś znajdują się w środku. Najlepsze w tym jest, że można taki samochód użyć do scen kaskaderskich: jechać bardzo szybko, uderzyć w inny samochód itp., a jednocześnie niemalże być w nim, w samym środku rozgrywanej sceny, nie widząc oczywiście kaskadera. Ta scena wymagała masy przygotowań, głównie konstrukcji samochodu, ale opłaciło się! Dzięki temu zyskaliśmy na wiarygodności.” – mówi reżyser. Tomer Sisley potwierdza: „To trwało 3 i pół tygodnia, podczas których omal nie umarłem z nudów. Kiedy wrzucamy luksusowe auto do wody, nie ma możliwości podstawienia kolejnego, trzeba więc poczekać na wysuszenie, a to trwa czasem bardzo długo, nic więc dziwnego, ze kręcenie trzyminutowej sekwencji zajęło tyle czasu!”. Kiedy jednak przychodzi już do właściwej sceny, nie trzeba prosić Tomera, aby chwycił za kierownicę. „Nie ma ani jednej sceny w tym filmie, którą by grał za mnie ktoś inny. Na wszystkich zbliżeniach pojawiam się we własnej osobie”. Jeżeli nawet da się przeprowadzić z powodzeniem wszystkie sceny kaskaderskie, to nadal wyzwaniem pozostaje reżyseria i praca z aktorami w pozostałych ujęciach. A prawdziwe wyzwania nie zawsze kryją się tam, gdzie się ich spodziewamy - wyjaśnia Jérôme Salle: „Nakręciliśmy tyle trudnych i skomplikowanych scen, że w pewnym momencie zaczęły nam się one wydawać proste, niemalże naturalne. Tym, co paradoksalnie okazało się najtrudniejsze, to scena z 4-letnim chłopcem z Tajlandii, który nie mówił w naszym języku. Było to największym wyzwaniem dla Tomera. Aż do drugiego roku życia, świat dziecka jest dosyć ograniczony, zasadniczo nie ma ono pojęcia o tym, co się dzieje wokół niego na planie, co sprawia, że łatwo można nakręcić z nim scenę, nawet jeśli jest zmęczone i płacze. Około 7-8 roku życia zaczyna rozumieć otaczającą je rzeczywistość, można mu wtedy wytłumaczyć pewne sprawy. Natomiast w wieku lat 4 jedynie widzi ludzi na planie, słyszy dialogi, ale nic z tego nie pojmuje. To naprawdę trudny wiek. W naszym przypadku doszła jeszcze bariera językowa, chłopiec bowiem, mimo że jego ojciec był Francuzem, niewiele rozumiał w naszym języku. A miał trudne sceny do zagrania, bardzo emocjonalne. To trudna kwestia, gdyż nie wiadomo do jakiego stopnia reżyser może posunąć się, próbując wzbudzić w dziecku konkretne emocje”.
WYWIAD Z SHARON STONE
Otrzymuje Pani wiele propozycji ról filmowych. Czym ta różniła się od innych? Bardzo spodobał mi się scenariusz, który przesłał mi mój francuski agent, David Vatinent. znałam że jest zabawny. Historia jest wspaniała, rozgrywa się niemalże na całym świecie, także w regionach, które nie były zbyt często eksponowane w kinie. To sprawia, że film jest różnorodny, pokazuje odmienne światy. Bardzo dobrze pracowało mi się z Jerome’em Salle, to prawdziwy przywódca, posiadający wizję, wokół której potrafił zbudować cudowną ekipę. Jak opisałaby Pani graną przez siebie postać, prokurator Diane Francken? Cudownie się ją grało. To osoba bardzo zaangażowana w rozwiązywanie problemów, które los przed nią stawia; jest otoczona mężczyznami, którzy tracą dla niej głowę. W jaki sposób pracowała Pani nad rolą? Po tylu latach spędzonych na planie filmowym i telewizyjnym, wiem dobrze jakie efekty i emocje wzbudzają moje zachowania. I, rzecz jasna, używam tej wiedzy budując postać, ale z zachowaniem ostrożności. Jakiś czas temu wycofałam się z zawodu, skupiłam się na wychowywaniu dzieci, poświęciłam się walce przeciwko AIDS. Jérôme Salle pomógł mi na nowo odnaleźć pewność siebie, zaufanie do siebie jako aktorki. Był zarazem zabawny, miły, jak i wymagający, poważny, skupiony na pracy. Bardzo go za to podziwiam. Widząc Panią w scenie, w której siada Pani na biurku, ubrana w białą sukienkę i zakłada nogę na nogę, nie sposób powstrzymać się przed skojarzeniem z „Nagim Instynktem”. Za każdym razem, kiedy w filmie zakładam nogę na nogę, wywołuje to jakieś zbiorowe szaleństwo. Mam wtedy ochotę powiedzieć: Ej, panowie, nigdy nie przestaniecie o tym myśleć? Czy czuła Pani jakieś różnice we współpracy z francuskim reżyserem, a innymi reżyserami, z którymi miała okazję się Pani spotkać zawodowo? Każdy reżyser, każdy twórca ma swoją własną wizję i wyraża ją w sobie właściwy sposób. Pochodzenie, dzieciństwo, doświadczenia życiowe… to wszystko ma na to wpływ. Oczywiście nie mówię w tym samym języku, co Jérôme Salle i reszta ekipy (to było powodem wielu sytuacji komicznych, ale też frustrujących), niemniej jednak to nas do siebie zbliżyło, sprawiło, ze byliśmy bardziej kreatywni. Uwielbiam pracować na planie, gdzie można usłyszeć różne języki. Suma wszystkich naszych różnic może przełożyć się na sukces filmu. Jest to jedna z ogromnych jego zalet. Uważam za wielki zaszczyt, że mogłam uczestniczyć w jego powstawaniu. I podkreślam jeszcze raz: jeżeli wszystko poszło tak dobrze, było to zasługą naszego reżysera, który potrafił wydobyć z każdego z nas to, co najlepsze z właściwym sobie poczuciem humoru.
WYWIAD Z TOMEREM SISLEYEM
Jakie są Pana wrażenia z ponownego spotkania z Largo Winchem? Pierwszy „Largo Winch” był darem nieba, czymś, co nieczęsto się zdarza w karierze aktorskiej. Dwa i pół roku dzieli powstanie pierwszej i drugiej części, podczas których nie zrobiłem praktycznie nic. Dokończyłem jedynie wcześniejszy projekt, który przerwałem z powodu „Largo Wincha”, pozostałe zaś, liczne propozycje, odrzuciłem. Efekt: moim pierwszym filmem po „Largo Winch” jest… kontynuacja, czyli „Spisek”. Oczekiwałem więc wiele od niego i nie zawiodłem się. Bardzo mi zależało, żeby druga część była lepsza od pierwszej, do której sam podszedłem bardzo krytycznie, mimo że uważam ją za sukces. Podobnie jak Jérôme, skupiałem się na elementach, które moim zdaniem, wymagały ulepszenia. Jakie są cechy wspólne Pana i Largo? Jest ich całe mnóstwo! To samo poczucie wykorzenienia… Largo ma dosyć mgliste pojęcie o swojej przeszłości, wie, że pochodzi z Jugosławii, ale nie wie kim byli jego rodzice. Dorastał w Szwajcarii, Anglii, Francji, Hongkongu, Nowym Jorku… Ja z kolei urodziłem się w Berlinie, moi rodzice pochodzą z Izraela, zaś dziadkowie z Rosji i Jemenu. Potem przeprowadziłem się do Francji, chodziłem do amerykańskiej szkoły. Wiem, co to brak przynależności… Largo jest samotnikiem, nie ma rodziny. Ja podobnie, zawsze byłem sam. Mama nas zostawiła, a ojciec robił, co mógł… Dobrze znam uczucie samotności. Largo jest poszukiwaczem przygód i - podobnie jak ja - liczy tylko na siebie. Mam więc z nim wiele wspólnego, no może poza kontem bankowym, niestety (śmiech) Sam Pan wykonuje sceny kaskaderskie: upadki, walki… Niczego się Pan nie boi? Potrzebuję silnych wrażeń, dzięki nim czuję, że żyję. Te sceny mnie nie przerażają, natomiast fakt że moja żona spodziewa się drugiego dziecka sprawia, że umieram ze strachu. Na które sceny czekał Pan najbardziej? Bez wątpienia na sceny komediowe. Sceny kaskaderskie sprawiają mi przyjemność, ale nie są niczym więcej niż wisienką na torcie. Jestem aktorem, mój zawód polega na graniu, a nie na scenach kaskaderskich. Szczególnie, więc przykładałem się do ujęć wymagających gry aktorskiej. Na planie znalazł się Pan z doskonałymi aktorami, takimi jak Laurent Terzieff, Ulrich Tuker, Sharon Stone - czego się Pan od nich nauczył? Syciłem się ich obecnością, bo zawsze staram się nauczyć czegoś nowego. Kontakt z tak znakomitymi aktorami był świetną ku temu okazją. Mogłem uczyć się ich techniki gry. Samemu Laurentowi zadałem chyba z 15 000 pytań. Biedaczek, czuł się jak podczas niekończącego się wywiadu. Podziwiam warsztat techniczny Laurenta, był w stanie identycznie zagrać w pięciu kolejnych powtórzeniach. Opanował go do perfekcji. Ulrich był dużo bardziej spontaniczny. Nie planował, jak zachowa się w danym ujęciu. To przychodziło w momencie kręcenia. Uważam to za bardzo inspirujące. Sharon natomiast miała całkowitą kontrolę nad swoją postacią, nad swoją grą. Laurent skupiał się bardziej na słowach, na sposobie ich wypowiadania, Sharon zaś na grze ciałem, na ruchach. Które sceny były dla Pana najtrudniejsze? Zapewne ujęcia kręcone z dzieckiem, czterolatkiem, który nie mówił po francusku i nagle znalazł się w środowisku francuskojęzycznym. Jego ojciec, Francuz, zapewniał, że jego syn mówi po francusku, jednakże mieliśmy zupełnie inne wrażenie, chłopiec bowiem nie rozumiał do końca tego, co do niego mówiliśmy. Najcięższe były sceny dramatyczne, gdyż wymagały wielu emocji. Pokazywanie emocji jest częścią zawodu aktora i jestem do tego przyzwyczajony. Ciężko było jednak wzbudzić określone emocje w czteroletnim dziecku, które nie jest przecież aktorem, a mimo wszystko znalazło się na planie i musiało powiedzieć określone kwestie, niekiedy ze łzami w oczach. Moim zadaniem było wzbudzenie w nim konkretnych uczuć, bo byłem jego głównym partnerem, rozmówcą… a doprowadzenie dziecka do płaczu nie należy do najprzyjemniejszych zadań w życiu! Aby to zrobić musiałem przemóc ojcowskie uczucia, które we mnie wzbudzał, to było trudne. Czuł się Pan swobodniej podczas kręcenia „Spisku” niż podczas realizacji pierwszej części przygód Largo? Tak, zdecydowanie tak. Jerome myśli, że to głównie dlatego, że osiągnąłem wiarygodność, że nie musiałem już nic nikomu udowadniać na planie. Nie zgadzam się z tym. Podczas kręcenia pierwszej części, dokładałem wszelkich starań, aby efekt był jak najlepszy, niestety byłem zbyt zamknięty. Za drugim razem bardziej zaufałem sobie jako aktorowi, niekiedy płynąłem pod prąd. Należy pamiętać, że poświęciłem sporo czasu na przygotowanie się do roli, nie tylko pod względem fizycznym. Podczas ćwiczeń bardzo dużo myślałem o postaci, o tym, jak chcę ją zbudować. Zasadniczą różnicą między obiema częściami było to, że przy dwójce czułem się bardziej odprężony, bez kurczowego trzymania się scenariusza. Powtarzałem sobie: „jeśli stanie się to w ten sposób, to dobrze, jeśli w inny, też dobrze”. Byłem na tyle wyluzowany, że ktoś z zewnątrz mógłby nawet pomyśleć, że jestem leserem. To jednak nieprawda, jestem bardzo pracowity. Jednakże moim zdaniem praca powinna zachować pozór nicnierobienia. Im bardziej jesteś rozluźniony, tym jesteś lepszy. Sprawdza się to we wszystkich dziedzinach.
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.