Stary utwór "Stand by Me" zawsze porusza nieznośnie sentymentalny rąbek mojej duszy i powoduje, że nieprzyzwoicie się roztkliwiam. Podobnie jest z tym filmem, który swego czasu uświadomił mi, że King nie jest jedynie tatą Carrie i Jacka Torrence'a, i że jego literacka wyobraźnia wykracza poza dziedzinę horroru. Historia wyprawy w poszukiwaniu ciała zaginionego dzieciaka niesie ze sobą ciepły obraz dzieciństwa, w którym jeszcze naiwne postrzeganie świata i głupie zabawy zderzają się z już zaskakująco dojrzałymi emocjami. Naturalność dziecięcych aktorów sprawia, że obraz przyjaźni nie trąci tu żadnym fałszem. I choć nie mogę zgodzić się ze słowami Pisarza, że nie ma lepszych przyjaciół, niż ci z lat dziecinnych, to potwierdzam, że wspomnienia pierwszych przyjaźni mają słodki smak. Jakkolwiek infantylnie to zabrzmi, tak też smakuje ten film i nie psuje tego świadomość, że przyjaciele pojawiają się i znikają.