bardzo rzadko można tak pięknie pokazać śmierć. połączenie amerykańskiego superbohatera z azjatyckim z pozoru fajtłapą okazało się strzałem w dziesiątkę- strzałem prosto w moje serce. ujmująca swoją prostotą historia a przy tym bardzo piękna i wręcz krzepiąca. okazuje się, że można zrobić świetny film bez zbędnych błyskotek i ozdobników, bez banalnie głupich dialogów. czy w Pl muszą powstawać albo dramaty które walą cię po mordzie i odbierają chęć do czegokolwiek, albo pseudo komedie(na poziomie współczesnych konsumpcjonistycznych seriali), które uwłaczają wręcz widzowi?