"Sweet Justice" to niskobudżetowe kino akcji klasy "B". Uwikłana w miejscowe układy i skorumpowana pani burmistrz zostaje zamordowana, gdy próbuje zerwać "współpracę" z prowadzącym swe półlegalne interesy biznesmenem Rivasem, interesy, które z jednej strony grożą skażeniem środowiska poprzez niewłaściwe składowanie toksycznych odpadów, z drugiej nastają na swobody społeczności lokalnej. Pomimo zakwalifikowania sprawy jako wypadek, siostra pani burmistrz, Sunny, przeprowadza własne śledztwo i ustala zarówno prawdziwy charakter działalności Rivasa, jak i jego odpowiedzialność za śmierć siostry. Obojętność policji skłania Sunny do wzięcia sprawy w swoje ręce, ukarania winnych i zrobienia porządku w miasteczku. Jako była członkini kobiecego oddziału szturmowego ma po temu wszelkie kwalifikacje i na czele zmotoryzowanych koleżanek z oddziału (dziewczyny bowiem podróżują na motocyklach) wyrusza do rozprawienia się z miejscową sitwą.
Niestety, film jest o wiele gorzej zrobiony, niżby by to wynikało z zarysowanej wyżej fabuły. Pierwsza połowa ciągnie się niemiłosiernie aż do śmierci pani burmistrz, od tej chwili niemrawy film nabiera nieco wigoru, aczkolwiek z tempem jest już gorzej. Sposób prowadzenia narracji przypomina kiepski serial, to samo z pracą kamery, gra aktorów często sztuczna, tak, iż film nie wciąga specjalnie. Jest parę ciekawszych scen, ale ogółem "Sweet Justice" nie należy do perełek kina klasy "B". Szkoda, bo spodziewałem się filmu akcji w stylu nieustraszone "bad girls" napędzane żądzą zemsty kontra nieuczciwi i chciwi "szanowani obywatele".