Choć twórczość tej ikony francuskiego kina nigdy szczególnie mi nie leżała, tak "Pierrot le Fou" to zacny wyjątek od tej reguły. Przepięknie i malarsko sfilmowany, z prostą i lekką fabułą, bez żadnego przekombinowania, bez topornego eksperymentowania, bez nachalnie wciskanej polityki, nie raził mnie w żadnym momencie (nawet jeśli były sceny naciągnięte i naiwne). Jak na Nową Falę przystało, film przypominał kolaż rozmaitych motywów i gatunków, dość niestandardowo poprowadzony, miejscami przypominający filmowy pop-art (i to na długo przed zrodzonym w latach 80. postmodernizmem). Na pewno włączę go w obręb moich ulubionych filmów lat 60.