Z francuską Nową Falą mam tyle wspólnego co De Sica z surrealizmem, może dlatego nie bardzo wiem o co chodzi w tym filmie? Wdzięczny bym był za jakieś wskazówki.
Z czym się to je? Hmm...
Zależy co komu smakuje... Podejrzewam, że bez przystawki w postaci lektury którejś z książek Jean-Paul Sartre się nie obejdzie.:) Tylko, że taka mieszanka może przyprawić niektórych o mdłości..., ale tak jak napisałem - zależy co kto lubi :) Mi smakowało i to nawet bardzo. Na tyle, że postanowiłem zafundować sobie dokładkę.
Pozdrawiam
Mi cholernie posmakowało, nie wiem kim jest pan Sartre, nie widzialem tez dotąd żadnego dzieła Godarda, ani nawet jakiegokolwiek filmu reprezentującego francuską nową falę. Widzę, że warto nadrobić pewne zaległości :)
coz, troche czasu minelo ;)
szalony piotrus jest bez watpienia szalony, nie wiem czy to ma wystarczyc na film genialny, czy chociaz dobry. szczerze mowiac, z checia bym sobie przypomnial seans, szczegolnie ze wiem kto to sartre (nomen omen nie widze zadnego zwiazku, przynajmniej z pamieci).
a Tobie, Blekicie le Fou (jesli wciaz nie znasz pana s.), ze wzgledow historycznych chociazby, polecam dowiedziec sie kim jest ow pan. wielkie znaczenie dziejowe mialy jego poglady, ale dla mnie tylko takie. mimo wszystko wole heideggera ;)
Przede wszystkim Godarda trudno się odczytuje ze względu na eksperymenty formalne - polecam "Detektywa", w którym zdają się one być już tylko celem samym w sobie. Drugi problem to jego niezwykła intertekstualność - do każdego filmu należałoby pewnie przeczytać małą półkę książek, których fragmenty i tytuły akurat się w nim pojawiają. Jego intelektualizm dla jednych bywa nieznośny, dla innych czarujący, Piotruś faktycznie jest przepełniony egzystencjalną goryczą (-> Sartre), ale przed tym filmem na pewno warto zobaczyć "Do utraty tchu". Postaci Belmondo z obu filmów są bardzo podobne i Piotruś wydaje się być oczywistą kontynuacją Michela.
Tak jest! Piotruś jest kontynuacją Michela. Ferdynandowi udało się uciec na południe, czego niestety Michel w "Do utraty tchu" nie doczekał ;). Filmy Godarda to przede wszystkim intertekstualność,ale jak dla mnie to jest urzekające...
nie bede ci pisal ze to ironia, bo tego tez mozesz nie wiedziec ;) wytlumacze "lopatologicznie": mam (mialem) tyle wspolnego z nowa fala, co de sica z surrealizmem, czyli NIC, ergo: de sica nie byl surrealista, a dla osoby nienajgorzej zorientowanej w historii filmu jest dosyc oczywiste ze przypisuje sie go raczej do nurtu na wskros odmiennego bo (neo)realizmu (wloskiego). tego rodzaju zabieg stylistyczny winien byc zrozumialy dla przecietnego czytelnika faktu, a co dopiero dla osoby cytujacej swietlickiego. pozdrawiam i zycze wiecej uwagi i zrozumienia dla tekstu czytanego, nawet na forum internetowym (a tego poczatku prosze nie brac za bardzo "do siebie") :)
że pozwolę sobie zgodnie z tematem... (ekhm...)
Ten film to stopniowe dochodzenie do rozczarowania związanego z egzystencją i sądzę, że nawet pobieżne przestudiowanie dzieł Camus'a (polecam Kaligulę !!! ) czy Sartre'a pozwala go odpowiednio hmmm.... oglądać ? chyba tak. Tyle co do przystawek.Może trochę łatwiejszy od Godarda jest wczesny Wenders (współczesny JLGodardowi), cierpiący na ten sam schmerz właśnie.
nie wiem, czy to był odruch obronny, ale sporą część filmu śmiałem się. A na stacji TOTAL wręcz tarzałem się ze śmiechu. Ta akcja z benzyną była piękna.Taka nielogiczna, nierealna, a jednocześnie dająca do myślenia.
W sumie twierdzę, że Godarda można oglądać na tysiąc sposobów.Nie sądzę, żeby nieodzowne do, częściowego nawet, zrozumienia ( czy Godarda da się>zrozumieć< w obowiązującym znaczeniu tego słowa....? ) była erudycja. Reżyser odwołuje się głównie - moim zdaniem - nie do książek, autorów, ich postaw, ale do czegoś, co można znaleźć tylko dokonując introspekcji własnej, nie zaś cudzej, osobowości. Pod tym względem JLG wymaga od nas literalnej ignorancji. lubię go za to :*