Trzy refleksje. Po pierwsze, ciekawie ogląda się ten film przez pryzmat o dwa lata wcześniejszego i nieporównanie bardziej znanego "Wodzireja" Feliksa Falka. Zestaw aktorów bardzo podobny, tyle że Stuhr tam jest stuprocentowym sukinsynem Danielakiem, a tu, jako Ejmont, stoi po jasnej stronie mocy. W obu wariantach Stuhr jest równie wiarygodny. Zaleski bowiem zwykle gra takich szemranych typków jak tu, nie zaskakuje.
Po drugie, reżyser udanie uchwycił obyczaje i mentalność nauczycieli. Sam ze szkoły pamiętam wuefistów jako przeważnie sadystycznych psychopatów. W filmie mamy trochę klasycznie nauczycielskich odzywek, typu "dzwonek jest dla mnie" czy ikoniczne wręcz "powiedz głośno, razem się pośmiejemy". Zresztą zachowanie dyrektorów (szkoły i "Poltechu") też celnie sportretowane.
Po trzecie, może to tylko moje wrażenie, ale sądzę, że film można odczytywać również na mniej jednoznaczny sposób: postać historyka nie musi być wcale tak świetlana - to również człowiek sfrustrowany brakiem sukcesu (scena z dyrektorem na przyjęciu), który reaguje podrażnionym ego na sukcesy dynamicznego kolegi i dorabia ideologię do swojej podrażnionej ambicji.