Wielkie rozczarowanie. Spodziewałem się ataku pozytywnych obrazów, emocji i ciepła.
Zamiast tego dostałem debila niemal 30-letniego, który od tak bawi się w ojca dla
islamskiego murzynka. Dziewczynę niby po przejściach z południowych stanów, o
wdzięcznej ksywce Mississipi, która jak się okazuje w końcowych scenach W OGÓLE nie
powinna śpiewać! To chyba mnie dobiło na sam koniec - myślałem, że jej śpiew jakoś
zrekompensuje pustkę fabularną, ale niestety nie. To był tylko gwóźdź do trumny.
Po takim tytule moje oczekiwania były naprawdę duże. Chciałem emocji, a dostałem
pasztet. Szkoda czasu.